Kiedy PiS był w opozycji, dziennikarze sejmowi śmiali się z Mariusza Błaszczaka, który prawie codziennie organizował briefingi prasowe, punktując ówcześnie rządzącą koalicję PO–PSL. Sam Jarosław Kaczyński zapraszał media do siedziby PiS na konferencje, podczas których rozliczał władzę i odpowiadał na pytania dziennikarzy. Częste wystąpienia medialne i spójne przekazy są niezbędne w dotarciu do opinii społecznej z ważnym komunikatem. Dzisiejsza opozycja ma problemy z przekazem. Procedowanie w Sejmie ustawy sądowej dobrze obrazuje brak skuteczność konkurencji władzy.
„Koniec demokracji”, „dyktatura”, „polexit”, „podporządkowanie sobie sądów”, „koniec z trójpodziałem władzy” – to wytarte hasła, którymi opozycja szafowała w ostatnich latach. Dzisiaj, kiedy władza na nowo urządza ład prawny, większość Polaków nie wie, na czym polega problem. Opozycja nie potrafi zakomunikować i wytłumaczyć, na czym polegają zmiany w sądownictwie, czym będą skutkować dla przeciętnego Kowalskiego oraz jaka jest alternatywa dla obecnego stanu sądownictwa.
Przejęcie Senatu zawróciło w głowie opozycji. Kolejne „orędzie” prof. Tomasza Grodzkiego nic jednak nie wnosi.
PO wciąż jest partią tłustych kotów. Jedyną widoczną aktywnością Platformy jest publiczne pranie brudów przed wyborami szefa partii.
Lewica, oprócz rebrandingu, nie błysnęła niczym nowym. Robert Biedroń okazał się jedną z najszybciej spadających gwiazd polskiej polityki, a z kolei Adrian Zandberg nie chce nią być, uciekając przed kandydowaniem w wyborach na prezydenta. Lewica ma więc problem z wyłonieniem kandydata na prezydenta.