Donald Trump zainaugurował kolejną kadencję prezydencką ofensywą regulacyjną. W jej centrum aktualnie znalazły się Chiny, Kanada i Meksyk, którym zagroził wysokimi cłami. Nieprzyjazne kroki podejmowane są pod pretekstem bezpieczeństwa narodowego, w rzeczywistości stanowią wypadkową interesów politycznych i gospodarczych. Sankcje nie tylko wywołują działania odwetowe, ale także budzą pytania o ich zgodność z prawem międzynarodowym. Unia Europejska powinna się tym działaniom przyglądać z kilku powodów.
Po pierwsze, mimo posługiwania się w trzech przypadkach podobną retoryką, nadzwyczajne cła służą różnym celom. Zrozumienie kontekstu tych działań będzie istotne dla UE – która niebawem odczuje presję gospodarczą ze strony Waszyngtonu – przy formułowaniu strategii reakcji.
Po drugie, niespójność działań amerykańskiej administracji na różnych frontach stwarza możliwość podważenia ich legalności.
Po trzecie, Trump konsekwentnie deklaruje, że postrzega świat w kategoriach transakcyjnych, a nie relacyjnych. Dotychczasowe decyzje sugerują, że w nadchodzącej kadencji będzie wykorzystywać asymetrię stosunków bilateralnych do forsowania amerykańskich interesów. Powtarzalność tych działań w perspektywie co najmniej najbliższych czterech lat tworzy pole do współpracy między państwami trzecimi. Znamienny w tym kontekście jest udział premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera w unijnym szczycie – pierwszy raz od czasu brexitu, w zamian za który Trump obiecywał Wielkiej Brytanii w 2019 r. „fenomenalny” traktat o wolnym handlu.
Czytaj więcej
Administracja Trumpa rozważa wprowadzenie 10-proc. ceł na towary z UE. Taki ruch mógłby wepchnąć strefę euro w recesję. Przykład zmiany planów wobec Kanady i Meksyku pokazuje jednak, że prezydenta USA da się obłaskawić.