Uniwersytet Princeton zgodził się zapłacić 925 tys. dolarów zaległych wynagrodzeń i przeznaczyć co najmniej 250 tys. na przyszłe korekty wynagrodzeń. Ma to rozwiązać sprawę zarzutów różnic w wynagrodzeniach w zależności od płci, które wniósł Departament Pracy. W ramach tej umowy uczelnia należąca do sławnej Ivy League nie przyznaje się jednak do wykroczenia ani do odpowiedzialności.
Tymczasem ze wstępnych ustaleń śledztwa Office of Federal Contract Compliance Programs (Biuro Federalnego Programu Zgodności z Umową) wynika, że w latach 2012-14 na uczelni istniały różnice w wynagrodzeniach 106 profesorów. Pieniądze, według Biura, zostaną wypłacone w ramach umowy pojednawczej, która jest „skutecznym narzędziem zapewniającym godziwe wynagrodzenie pracownikom".
Czytaj także: Goldman Sachs płaci kobietom w Wielkiej Brytanii o 56 proc. mniej niż ich kolegom
Tymczasem rzecznik prasowy Uniwersytetu Princeton, Ben Chang, w rozmowie z ABC News twierdził, że OFCCP rozpoczęło badanie rzekomych nierówności płacowych ze względu na płeć prawie dziesięć lat temu, potem zamknął je w 2016, a w 2017 roku z „niewyjaśnionych powodów" otworzył ponownie. Chang mówił też, że uczelnia zakwestionowała twierdzenia OFCCP dotyczące rzekomych różnic w wynagrodzeniach profesorów w okresie od lutego 2012 do stycznia 2014. Według Changa, konkluzja Biura opierać się miała na „wadliwym modelu statystycznym, grupującym profesorów niezależnie od wydziału, a tym samym nie mającym nic wspólnego z tym, jak uniwersytet faktycznie zatrudnia, ocenia i wynagradza".
- Profesor języka angielskiego nie może pełnić obowiązków profesora na wydziale fizyki i odwrotnie – zauważył Ben Chang.