- W Szwajcarii stawki w przypadku rad nadzorczych są najwyższe na świecie - ujawnia Bjorn Johansson zajmujący się doradztwem personalnym. Przekonuje, że wysokie wynagrodzenia są uzasadnione, jeśli chce się zatrudnić najlepszych ludzi. - Jak masz do zaoferowania fistaszki możesz zatrudnić tylko małpy - nie owija w bawełnę ten specjalista od poszukiwania najtęższych menedżerskich głów.
Christoph Franz, były szef niemieckiego przewoźnika, drugiej firmy w branży na kontynencie, wylądował w szwajcarskim koncernie farmaceutycznym Roche, gdzie skorzystał nie tylko z silnego franka, a także z wyjątkowo wysokiego poziomu zarobków w kraju Helwetów.
Mediana łącznego wynagrodzenia nadzorców obejmującego nie tylko płacę zasadniczą, ale także otrzymywane akcje, premie oraz plany emerytalne, w Szwajcarii jest o 58 proc. wyższa niż w innych krajach europejskich, wskazują dane Bloomberga.
Nie wszyscy są entuzjastami tego systemu, a jego krytycy mówią wprost, że członkowie rad nadzorczych w szwajcarskich korporacjach zagarniają zbyt dużo pieniędzy, a przecież nie robią o wiele więcej niż nadzorcy w innych krajach. Michel Demare, były dyrektor finansowy szwajcarsko-szwedzkiego koncernu ABB, a obecnie zawodowy nadzorca, przekonuje, że wyższe zarobki pozwalają zatrudnić byłych menedżerów w pełnym wymiarze czasowym, co nie byłoby możliwe gdzie indziej.
- Nie jestem pewien, czy w dzisiejszych czasach znalazłoby się wiele osób gotowych wejść do rad banków - podkreśla były menedżer a obecnie jeden z 12 członków nadzoru wielkiego banku UBS. W 2013 r. zarobił co najmniej 2,3 miliona franków jako wiceszef rady UBS i szef rady chemicznej firmy Syngenta. Demare podkreśla wielką odpowiedzialność wiążącą się z pracą w nadzorze, potencjalnie także finansową.