– Byłem na 100 procent przekonany, że samolot nie będzie lądował w Smoleńsku. Mgła była bardzo gęsta, nic nie było widać – mówi “Rz” Dariusz Górczyński, radca ambasady RP w Kijowie, który 10 kwietnia jako urzędnik MSZ obsługiwał na miejscu wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To właśnie on 40 minut przed nieudaną próbą lądowania, czyli ok. godz. 8, poinformował MSZ i polskie placówki dyplomatyczne o fatalnej pogodzie w Smoleńsku – wynika z jego zeznań złożonych w prokuraturze wojskowej.
– Była gęsta mgła, sytuacja się pogarszała z minuty na minutę. Od oficera ochrony rosyjskiej, który odpowiadał za bezpieczeństwo i kontaktował się ze służbami lotniskowymi, dowiedziałem się, że jest propozycja, by samolot leciał do Moskwy – opowiada “Rz” Górczyński. – Poinformowałem o tym ambasadora w Moskwie (Jerzego Bahra – red.). Kiedy później otrzymałem informację, że jednak będzie próba skierowania samolotu do Mińska – ponieważ tam jest bliżej – zawiadomiłem o tym ambasadora w Mińsku (Henryka Litwina – red.).
W tym czasie Tu-154 był na wysokości Mińska. – Informacja o tym, że samolot prezydenta RP być może będzie lądować, ze względu na warunki pogodowe, w Mińsku, została ok. pół godziny przed katastrofą telefonicznie przekazana do naszej placówki na Białorusi z dyspozycją, aby placówka była przygotowana na podjęcie działań w związku z możliwą zmianą lotniska lądowania – potwierdza Piotr Paszkowski, dyrektor gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych.
W razie lądowania ambasador musiał przygotować całą logistykę związaną z obsługą polskiej delegacji – m.in. podstawić autobusy i samochody.
W planie lotu załoga Tu-154 podała dwa lotniska zapasowe – Witebsk i Mińsk. Gdyby o godz. 8 piloci zdecydowali się na lądowanie w stolicy Białorusi lub przygranicznym z Rosją Witebsku, prezydent dotarłby do Smoleńska maksymalnie z trzygodzinnym opóźnieniem.