Nie milkną komentarze po słowach o „tęczowej zarazie", które przed tygodniem padły z ust abp. Marka Jędraszewskiego. Jedni nie kryją oburzenia, organizują akcje protestacyjne i maratony pisania listów do hierarchy. Drudzy za metropolitą krakowskim stanęli murem, uruchamiają akcje modlitw w jego intencji, z podziwem mówią o jego odwadze i przekonują, że arcybiskup nie powiedział nic, co byłoby przeciwko Magisterium Kościoła.
W tych niezliczonych komentarzach, w których homilię arcybiskupa zanalizowano niemal sekunda po sekundzie, nie dopatrzono się tego, że abp Marek Jędraszewski jednym zdaniem w sposób mniej lub bardziej świadomy wprowadził Kościół w sam środek kampanii wyborczej.
Cztery lata temu jednym z tematów przewodnich kampanii przed wyborami parlamentarnymi była kwestia uchodźców. Podczas gdy papież – a za nim także polscy biskupi – apelował o przyjęcie prześladowanych w swoich krajach uchodźców, Jarosław Kaczyński przekonywał, że są oni zagrożeniem, bo niosą ze sobą m.in. choroby, a ich przyjęcie w granice Polski oznaczałoby spadek bezpieczeństwa Polaków. Elektorat nie słyszał słów biskupów o tym, że w czasach komunizmu Polacy też byli uchodźcami. Kupili narrację Prawa i Sprawiedliwości.
Teraz na agendzie jest kwestia LGBT. Do debaty publicznej temat wrzuciła ustami Rafała Trzaskowskiego i Pawła Rabieja Koalicja Obywatelska. Warszawską deklarację LGBT+ skrytykowali biskupi, a Jarosław Kaczyński błyskawicznie ustawił się jako obrońca tradycyjnych wartości. „Wara od naszych dzieci!" – grzmiał na konwencji PiS w Katowicach. Potem zaś – po słynnym wystąpieniu na Uniwersytecie Warszawskim Leszka Jażdżewskiego – oznajmił, że „kto podnosi rękę na Kościół, podnosi rękę na Polskę!".
Jednoznaczny sprzeciw PiS wobec ideologii, którą krytykuje także papież Franciszek (w rozmowie z francuskim socjologiem i agnostykiem Dominique Woltonem aspiracje części środowisk homoseksualnych do legitymizacji, uznania ich związków za małżeństwa wprost nazwał ideologią), musiał części rodzimych biskupów przypaść do gustu.