Heinrich Breloer, reżyser ekranizacji „Buddenbrooków" okazał się tylko sprawnym rzemieślnikiem. Sfilmował powieść Manna po bożemu, bez odrobiny artystycznej fantazji, poprawnie jak w telewizyjnym serialu. Tak prowadzi narrację, że poszczególne wątki mogłyby bez specjalnego montażu tworzyć kolejne serialowe odcinki. Kolejne zamążpójścia dzieci zawierane nie z miłości, lecz z wyrachowania (dla dobra interesów firmy), śmiertelne choroby, nieoszczędzające nawet najmłodszych z rodu. Tak skomponowana, rozciągnięta na kilka dekad XIX wieku rodzinna saga niezbyt wciąga. Przyczynia się też do tego wyrywkowość i powtarzalność dramatycznych losów członków tytułowej rodziny w powieści rozpisanych na setki stron, na ekranie z konieczności skumulowanych do 150 minut. A także brak pasji i odczuwalny dystans reżysera w stosunku do dramatów, konfliktów i rozterek zaludniających ekran postaci. Ponieważ autor filmowej wersji nie musiał się liczyć z kosztami, więc całą energię włożył w rozmach inscenizacyjny i wizualny przepych. Z widoczną przyjemnością rekonstruuje świat, który odszedł bezpowrotnie.Wielką kreację, w roli apodyktecznego seniora rodu, stworzył Armin Mueller-Stahll, aktor niezwykle oszczędny w mimice i geście, a przez to niezwykle psychologicznie prawdziwy. Gdy mniej więcej w połowie filmu znika, ekran wydaje się pusty.

WTOREK | Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny    ***| 21.00 | Canal+ | dramat kostiumowy, Niemcy 2008