Pani Irena, która nie traktuje siebie jako wzorcowej piękności, ale ma świadomość powabu biustu (nr cztery lub pięć!), wspomina pierwszy w polskim teatrze striptiz, jaki wykonała w scenie kopulacji w grudziądzkim teatrze w latach 70. w „Kartotece” Różewicza. Gdy jej partner mógł nosić cieliste majty – ona została do pokazania nagości zmuszona. Podczas prób była przerażona, a po zejściu ze sceny płakała w kącie.
Jednocześnie nie kryje, że od recenzji w „Szpilkach” pióra Krzysztofa Teodora Toeplitza ceniła sobie bardziej mówioną recenzję żołnierzy, oglądających inny spektakl: chłopcy w mundurach na widok jej biustu stwierdzili, że aktorka może zostać zabita guzikami strzelającymi z męskich rozporków. Irena Telesz-Burczyk przywołuje 150 kobiecych postaci, jakie zagrała w różnym typie, wspominając szczęście w nieszczęściu pięknej koleżanki z warszawskiego teatru, którą włączano do każdego spektaklu, a jedynym powodem było to, że pięknie wyglądała na scenie.
Aktorka przywołuje Marilyn Monroe, która zapytana, jak kreuje przed kamerą spojrzenie pełne tajemnicy – powiedziała, że w myślach liczy ręczniki na domowej półce. Mężczyźni często mistyfikują kobiety. Niestety także ich kosztem.
Milena Gauer stara się budować swoją postać w oderwaniu od cielesności, podkreślając, że najważniejszy jest dla niej stan umysłu, a nie to, co trawią jelita. Nie kryje, że również na nią w domu i w teatrze patrzono przez pryzmat fizyczności. Gdy będąc jeszcze dzieckiem, oznajmiła rodzicom, że będzie aktorką – zmniejszano jej porcje jedzenia, by była chuda. Przedstawiając siebie, recytuje jak w castingowej prezentacji detale swojego biustu, a nawet szyi, odnosząc się również do ocen jej urody. Finał, gdy rozbiera się do naga i zasiada przy stoliku, by zjeść tort – ile dusza zapragnie – jest manifestem wyzwolenia się ze społecznych i teatralnych gorsetów. Będzie taka, jak jej się podoba.
Warto podkreślić, że reżyserka Anna Karasińska od pamiętnego przedstawienia „Ewelina płacze”, gdy zespół TR Warszawa zagrał bohaterów castingu dla amatorów, mających występować z warszawskimi gwiazdami, czyli nimi – stawia życie aktorek i aktorów na pierwszym planie. Zaś międzynarodowe jury uznało to za bardziej frapujące i uniwersalne niż inne duże, a wręcz spektakularne polskie spektakle w konkursie Boskiej Komedii.
Po raz kolejny okazało się, że z naszą powikłaną historią i współczesnością jesteśmy nawet dla sąsiadów hermetyczni i kuriozalni. Znakomity przecież „Odlot” Zenona Fejfera w reżyserii Anny Augustynowicz rozgrywający się na pokładzie samolotu do Smoleńska, utkany z klasyki naszej literatury oraz dzisiejszych zachowań – nie był niestety rozumiany. Na szczęście nie było tak do końca z naszymi „Dziadami” – tym razem w reżyserii Mai Kleczewskiej z Teatru im. Słowackiego. Martyrologia została w werdykcie niezauważona, jednocześnie nagrodzono Dominikę Bednarczyk-Krzyżowską za Konrada, gdy w imieniu kobiet wadzi się z Bogiem i pychą mężczyzn, którzy kobietom czynią ze współczesności piekło. W tle jest sprawa aborcji i Strajku Kobiet.