Secret Service nie radzi sobie z ochroną Baracka Obamy

Liczba wpadek służb dbających o bezpieczeństwo prezydenta Stanów Zjednoczonych zatrważa.

Publikacja: 12.10.2014 02:00

Barack Obama i jego ochroniarze z Secret Service na lotnisku w Gary pod Chicago, 2 października

Barack Obama i jego ochroniarze z Secret Service na lotnisku w Gary pod Chicago, 2 października

Foto: AFP, Brendan Smialowski Brendan Smialowski

Najpilniej strzeżony człowiek globu podróżował windą z uzbrojonym kryminalistą. Do jego rezydencji mimo wszechobecnej ochrony wtargnął desperat z nożem. W amerykańskiej agencji Secret Service, która wystawiła na szwank bezpieczeństwo Baracka Obamy, dzieje się coś złego. Właśnie po raz drugi w ciągu minionych dwóch lat zmieniła ona dyrektora.

Kilka tygodni temu mężczyzna udający członka Kongresu zdołał przedostać się za kulisy widowni podczas uroczystego obiadu Fundacji Konwentyklu Czarnych z udziałem Baracka Obamy. Potem przyszły kolejne wpadki.

To, co zrobił 19 września Omar Gonzalez, wydawało się praktycznie niemożliwe. Gonzalez przeskoczył przez płot ogrodzenia prezydenckiej rezydencji, przebiegł ponad ?60 metrów po trawniku i wszedł do Białego Domu przez otwarte drzwi.

Dopiero gdy zaczął wbiegać na schody prowadzące do prywatnej części budynku, został ostatecznie obezwładniony przez agentów Secret Service. Gdyby ktoś z Obamów był akurat w pobliżu, na pewno znalazłby się w zasięgu działań intruza. Gonzalez zresztą rozminął się z nimi zaledwie o kilkanaście minut. Po obezwładnieniu znaleziono u niego składany nóż z 9-centymetrowym ostrzem. Szczegóły wyczynu 42-letniego weterana wojny w Iraku wyszły na jaw dopiero po kilku dniach – wcześniej informowano, że jego rajd zakończył się u progu prezydenckiej rezydencji.

Próbowano ukryć, że ochrona najbardziej strzeżonego budynku w USA okazała się dziurawa jak szwajcarski ser. Gonzaleza przeoczyli snajperzy czatujący non stop na dachach okolicznych domów. Przepuścili go, a nawet w ogóle nie zauważyli agenci pełniący służbę po obu stronach ogrodzenia. Nie wypuszczono nawet psów specjalnie trenowanych do przechwytywania intruzów mających ochotę na spacer po prezydenckim trawniku. Prasa nie miała litości. Co by było, gdyby Gonzalez zamiast scyzoryka wtargnął do Białego Domu w kamizelce z materiałami wybuchowymi? – pytano.

Agent nieprzytomny

Incydent z Gonzalezem to zaledwie wierzchołek góry lodowej – słabości służby prezydenckiej ochrony są coraz bardziej widoczne. Po raz kolejny się okazało, że faceci, którzy potrafią bezceremonialnie przestawić reportera z miejsca na miejsce, nie są ludźmi ze stali czy marmuru. A agenci Secret Service mają przecież słynąć z ofiarności i bezwzględności. Każdy dziennikarz, który obsługiwał wydarzenia z udziałem prezydenta USA, może coś na ten temat powiedzieć. Podczas prezydenckich odwiedzin w Polsce nasze służby wielokrotnie musiały się podporządkowywać zaleceniom czy sugestiom Secret Service w sprawie zapewnienia gościowi bezpieczeństwa.

Zaledwie trzy dni przed incydentem wywołanym przez Gonzaleza prezydent Obama znalazł się w jednej windzie z uzbrojonym w pistolet człowiekiem mającym na swoim koncie trzy aresztowania za napaść.

Do wpadki doszło w Atlancie, a sprawa wyszła na jaw, ponieważ osobnik natrętnie próbował fotografować Obamę swoim smartfonem i nie zaprzestał mimo próśb ochrony. Prezydent jako ostatni dowiedział się jednak o szczegółach z przeszłości współtowarzysza podróży w windzie, co zrodziło obawy, że szefowie agencji próbowali ukryć przed nim wpadkę.

Najgłośniejszym skandalem było jednak zachowanie agentów Secret Service w Cartagenie w Kolumbii przed przybyciem Baracka Obamy na organizowany tam w 2012 r. szczyt obu Ameryk. 13 agentów w ramach odpoczynku po trudach przygotowań zafundowało sobie ostre picie i spotkania z prostytutkami. Podobnie było w Holandii, skąd odesłano do domu trzech agentów, którzy spili się na umór. Jednego znaleziono nieprzytomnego na hotelowym korytarzu.

Agent zakochany

Agent też człowiek – ktoś powie. Ale funkcjonariusz Secret Service musi przestrzegać reguł i być poza wszelkimi podejrzeniami. Przyłapanie na skandalu obyczajowym mogłoby stanowić pretekst do szantażu i posłużyć przy próbie zbliżenia się do ochranianej osoby.

Właśnie z tego powodu już dwa lata temu ówczesny szef Marc Sullivan musiał się gęsto tłumaczyć przed kongresowymi komisjami. Podczas przesłuchań wyszło na jaw, że przeciwko agentom ochrony prezydenta wytoczono w ciągu pięciu lat 64 zarzuty na tle obyczajowym. Jedna ze spraw dotyczyła okresu prezydenckiej kampanii wyborczej z 2012 roku. W jednym z tych przypadków agent Secret Service, chcąc zdobyć serce członkini sztabu Mitta Romneya, szczegółowo informował obóz republikanina o dziennym rozkładzie zajęć Obamy. Pozwalało to sztabowi Romneya na lepsze planowanie kampanii, ale jednocześnie narażało na niebezpieczeństwo gospodarza Białego Domu.

Rozdźwięk między szefem Secret Service a członkami Kongresu (niezależnie od ich przynależności partyjnej) był oczywisty. Sullivan usiłował udowodnić, że zachowanie kilkunastu funkcjonariuszy nie odzwierciedla sytuacji w całej agencji, politycy mówili o całej serii podobnych wykroczeń i chorej atmosferze przyzwolenia na podobne występki.

Następczyni Sullivana – Julia Pierson, wybrana osobiście przez Obamę po skandalu z kolumbijskimi prostytutkami – też nie poradziła sobie z problemem, mimo 30-letniego doświadczenia w branży. W Kongresie tak jak jej poprzednik szła w zaparte i tłumaczyła, że incydent z Gonzalezem był tylko jednorazowym „taktycznym potknięciem".

Zaledwie kilkadziesiąt godzin później, gdy wyszedł na jaw wcześniejszy incydent w windzie, złożyła rezygnację. Według słów samego prezydenta, który dymisję przyjął, Amerykanie stracili poczucie, że Pierson jest właściwą osobą na tym stanowisku. Na razie zastąpił ją tymczasowo emerytowany agent Secret Service Joseph Clancy, który w przeszłości kierował działem ochrony prezydenta.

Problemy nie zaczęły się wczoraj. Wielu obserwatorów wiąże kryzys z przeniesieniem Secret Service z Departamentu Skarbu do utworzonego po zamachach z 11 września 2001 roku Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego.

Agent niedofinansowany

Secret Service straciła wówczas status wyjątkowej, elitarnej służby, podlegającej formalnie władzom skarbowym – stała się jednym z trybików tworzonej od nowa wielkiej machiny bezpieczeństwa podzielonej na wiele służb i agencji. Secret Service musiała konkurować z nimi o fundusze na swoją działalność. Wtedy zaczęły się problemy z morale, co doprowadzało do prób zamiatania porażek pod dywan.

Już w 2009 roku Ronald Kessler w książce „In the President's Secret Service: Behind the Scenes with Agents in the Line of Fire and the Presidents They Protect" (W tajnej służbie dla prezydenta: kulisy działalności agentów pracujących na pierwszej linii oraz prezydentów, których osłaniają") opisał Secret Service jako niedofinansowaną agencję niemogącą sobie poradzić z wypełnianiem zadań z powodu zbyt niskich funduszy. Innym problemem Secret Service miało być nieefektywne zarządzanie na wszystkich szczeblach.

„System promocji w agencji polega na awansowaniu najbardziej lubianych, a niekoniecznie najlepiej wykwalifikowanych osób na pozycjach menedżerskich. Tak jak w przypadku bractw studenckich, mała grupa oficerów decyduje, kto powinien dostać awans" – oskarża w artykule w „Washington Post" Dan Emmett, emerytowany agent Secret Service oraz CIA.

Secret Service powołano początkowo do strzeżenia amerykańskiej waluty. Choć te zadania agencja ciągle wypełnia, kojarzy ją się przede wszystkim z ochroną prezydenta i innych amerykańskich polityków. Sytuacja agencji jest jednak nie do pozazdroszczenia. W opublikowanym w 2013 roku przez Partnership for Public Service raporcie „Najlepsze miejsca do pracy w rządzie federalnym" posada w Secret Service znalazła się na samym dole listy 300 poddanych badaniom agencji federalnych.

Z kolei w badaniu inspektora generalnego Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego wyszło na jaw, że połowa pracowników agencji uważała, iż poinformowanie o złamaniu prawa, przepisów, regulacji czy naruszeniu kardynalnych wartości może spowodować kroki odwetowe wewnątrz agencji. To znaczy, że pracownicy stracili zaufanie do przełożonych.

Znalezienie rozwiązań nie będzie łatwe. Kongres powoła co prawda niezależną komisję, która przedstawi swoje rekomendacje, ale trudno sobie wyobrazić, aby doprowadziło to do zmian z dnia na dzień. – Jeśli agencja jest niedofinansowana lub boryka się ze zbyt małym zatrudnieniem, trzeba wprowadzić zmiany – uważa Martin Reardon, wiceprezes The Soufan Group, think tanku zajmującego się usługami konsultingowymi w zakresie bezpieczeństwa i wywiadu. ?– A przede wszystkim trzeba wymienić słabe kadry przywódcze.

Tomasz Deptuła ?z Nowego Jorku

Najpilniej strzeżony człowiek globu podróżował windą z uzbrojonym kryminalistą. Do jego rezydencji mimo wszechobecnej ochrony wtargnął desperat z nożem. W amerykańskiej agencji Secret Service, która wystawiła na szwank bezpieczeństwo Baracka Obamy, dzieje się coś złego. Właśnie po raz drugi w ciągu minionych dwóch lat zmieniła ona dyrektora.

Kilka tygodni temu mężczyzna udający członka Kongresu zdołał przedostać się za kulisy widowni podczas uroczystego obiadu Fundacji Konwentyklu Czarnych z udziałem Baracka Obamy. Potem przyszły kolejne wpadki.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1157
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1156
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1155
Świat
Ukraina: Kto może zastąpić pomoc wywiadowczą USA i Starlinki Muska?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1154