Internauci są masowo wzywani do płacenia kar za rzekome naruszenie praw autorskich. Narażeni są szczególnie ci, którzy obejrzą film w sieci, ściągną go na komputer lub nawet tylko klikną na link do niego. Ich dane ustala w dobrej intencji prokuratura, a na jej pracy żerują kancelarie adwokackie.
550 złotych albo proces
Tzw. trolling prawnoautorski staje się plagą – alarmuje pięć organizacji, które zainteresowały sprawą prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej (NRA).
Zjawisko przyszło z Zachodu. „Polega na zastraszaniu ludzi poprzez żądanie od nich pieniędzy pod groźbą wszczęcia postępowania sądowego w oparciu o rzekome naruszenie przez nich praw" – czytamy w piśmie do mecenasa Andrzeja Zwary, prezesa NRA.
Skierowały je Inicjatywa Copyright Trolling Stop, Centrum Cyfrowe Projekt Polska, Internet Society Poland oraz fundacje Panoptykon i Nowoczesna Polska. Ich zdaniem proceder zatacza coraz szersze kręgi.
Etapów jest kilka. Najpierw np. pełnomocnik dystrybutora filmu zawiadamia prokuraturę o rozpowszechnianiu obrazów chronionych prawem autorskim. Podaje numery IP komputerów, a śledczy ustalają dane osób, które się za nimi kryją. Prawnik osoby zajmującej się trollingiem z akt śledztwa poznaje personalia internautów i nie czekając, aż śledztwo się skończy, kieruje do nich żądania zapłaty.
„W najczęściej spotykanej wersji pisma zawierają wezwanie do »dobrowolnej zapłaty 550 zł«" – czytamy w liście do NRA. Adresat jest straszony procesem cywilnym i kosztami. „Groźby kierowane są do dużej liczby osób, część skłania się do ugody i płaci".
W wysyłaniu pism wyspecjalizowało się kilka kancelarii. Przy dużej liczbie żądań nawet niewielki odsetek płacących gwarantuje im zysk.
Proceder budzi wątpliwości głównie dlatego, że na etapie wysyłania „propozycji ugodowych" brak dowodów, że internauci naruszyli czyjeś prawa. Ale zastrzeżeń jest więcej.