W sobotnie popołudnie trudno wyminąć turystów, którzy krążą po centrum Amsterdamu – niektórzy szukają coffee shopu, inni ustawiają się w długiej kolejce do knajpy z waflami. Hiszpański i angielski miesza się z niemieckim i włoskim. Pachnie świeżo usmażonymi frytkami i oliebollen – okrągłymi, małymi racuszkami posypanymi cukrem pudrem.
Turyści, których zagaduję, nie mają pojęcia, że to ostatni weekend przed wprowadzeniem zakazu palenia marihuany i haszyszu w De Wallen – części centrum, która stanowi stały punkt wycieczek do Amsterdamu. W okolicy znajduje się Dzielnica Czerwonych Latarni, muzeum seksu i konopi oraz wiele coffee shopów.
Władze miasta mają nadzieję, że zakaz odstraszy imprezowiczów i tym samym odciąży popularną część centrum. Palenie na tarasach coffee shopów wciąż będzie możliwe.
Trzy stoliki Green House Centrum przy kanale na Oudezijds Voorbrugwal są zajęte przez całe popołudnie. Kolejka wylewa się na ulicę, ale zakupy przebiegają sprawnie: klienci ciągle wchodzą i wychodzą, część sadowi się na schodach przy sąsiednim coffee shopie i odpala dżointa. Nieliczni siedzą w środku. Przez szybę widzę mężczyznę, na oko pięćdziesięciolatka, który popija swoją porcję marihuany kawą.
„Przecież to Amsterdam”
Trójka miejscowych stoi oparta o mur. Cali na czarno. Już lekko spaleni. Pytam, co sądzą o zakazie.