Rzeczpospolita: Napisał pan książkę o Mekce. Niemuzułmanin nie ma tam wstępu. Jakie miasto by ujrzał, gdyby tam trafił?
Ziauddin Sardar: To wyjątkowe i symboliczne miasto – jeżeli się jest muzułmaninem. Miasto proroka Mahometa, ku któremu się zwracasz, modląc się pięć razy dziennie. I miejsce, które przynajmniej raz w życiu powinieneś odwiedzić z pielgrzymką. Miasto święte, którego muzułmanie mają wyidealizowaną wizję. Ale ma ono historię, w której były i pokój, i przemoc, i turbulencje polityczne. I ta historia jest konieczna do zrozumienia Mekki. Jest jeszcze jedna perspektywa, którą wyraźnie dostrzegłby ten niemuzułmanin. Mekka przeszła w ciągu ostatnich 50 lat całkowitą przemianę, korzenie tego miasta zostały odcięte. Stało się supernowoczesnym celem turystycznym, prawie jak Disneyland. Przypomina Houston w USA, co nie jest dziwne, bo wielu saudyjskich ministrów, którzy odpowiadali za zmiany w Mekce, studiowało właśnie tam, w Teksasie. To nie jest piękne miasto.
Czy zakaz wstępu dla niemuzułmanów nie może być uznany za symbol wrogości islamu wobec innych religii?
Mekka jest mikrokosmosem świata muzułmańskiego, ponieważ ten świat co roku tam przybywa. Ale także większość niemuzułmanów myśli, że to, co się dzieje w Mekce, to prawdziwa prezentacja islamu. Ale islam saudyjski, wahabizm, jest specyficzny – fundamentalistyczny, jednowymiarowy, niezostawiający miejsca na interpretację. Zakłada, że nie można zmieniać prawa islamskiego. Nawet gdyby były błędy, to nie można, bo było stworzone przez wielkich ludzi wiele wieków wcześniej. To nie jest jednak cały islam.
Tego zakazu nie ma w Koranie?