Niedaleko od tego sarkastycznego pomysłu padły strzały Niki de Saint-Phalle, prywatnie żony Tinguely'ego. Piękna (naprawdę urodziwa, za młodu była modelką) artystka zasłynęła serią „Shooting Pictures" – obrazami wykonanymi za pomocą strzelby. Na górze białych paneli zawieszała puszki z farbami i celowała. Kule dziurawiły pojemniki, wypływała farba; powstawały zacieki i rozpryski. I gotowe. Do tego aktu twórczo-niszczycielskiego Niki niekiedy zapraszała innych artystów, takich jak wspomniany Rauschenberg czy Jasper Johns. W 1963 roku zaprzestała tej działalności, tłumacząc, że „zaczęła być uzależniona od strzelania, jak inni od narkotyków".
Przekłuwanie balona
Czasami ręka świerzbi, żeby zrobić kuku jakiemuś słynnemu dziełu. Bo to nie tylko swoisty byt, zawierający potencjał energii, emocji i inteligencji autora. Arcydzieło to „istota" nieśmiertelna, otoczona nimbem uwielbienia. Aż budzi zazdrość i wściekłość zwykłych śmiertelników. Toteż często akty agresji wymierzone w obiekty sztuki podejmowane są niejako w zastępstwie. W świadomości niszczycieli podnieść rękę na obraz czy rzeźbę – to zaatakować system, instytucję, zespół ludzki, ba, przekonania. Żadna rebelia nie będzie tak skuteczna, zarazem bezpieczna, bezkrwawa. Najlepszym przykładem sprawa „Tęczy" Julity Wójcik. Ale ja nie o tym, lecz o działaniach mniej drastycznych. Krotochwilnych, wypuszczających powietrze z balona sławy.
Pierwszy skusił się Marcel Duchamp: spostponował najgłośniejszy portret świata. W 1919 roku tajemniczy uśmiech Mony Lizy podkreślił (podkręcił!) wąsami, a frywolność zabiegu dopełnił inskrypcją zaszyfrowaną w literach L.H.O.O.Q. Co miało oznaczać „elle a chaud au cul" (ona ma gorący tyłek). Zbezczeszczenie dokonało się „konceptualnie", na pocztówce, którą rok później Francis Picabia zreprodukował na okładce dadaistycznego magazynu „391".
Minęły 63 lata i polski artysta Adam Rzepecki (z grupy Łódź Kaliska) zażartował z dadaistycznego żartu, przekładając go na polski. Droga sercom wszystkich Polaków Matka Boska Częstochowska też „zarosła". Zawadiacki, do góry podniesiony solidny wąs domalowany na reprodukcji ikony nie tylko był pastiszem duchampowskiej zabawy – także odniesieniem do Lecha Wałęsy, nosiciela naszych „narodowych" wąsów. Co zabawne – wąsata afera wybuchła z prawie 20-letnim poślizgiem po wystawie „Irreligia" w brukselskiej galerii Atelier 340. A protestujący w ogóle nie widzieli pokazu, pracę znali... ze słyszenia.
Żądza sławy
Różnego typu ingerencje zawsze dotyczą dzieł sztuki na świeczniku. Tylko wtedy reakcje są gorące, powszechne. Wtedy akcja przedostaje się do mediów. O to właśnie chodziło pewnej młodej kobiecie reprezentującej organizację Architektów i Inżynierów Prawdy 9/11, która usiłuje zmusić Kongres USA do rozpoczęcia ponownego dochodzenia w sprawie ataku na WTC. W 2012 roku wysłanniczka ugrupowania umieściła sygnaturę „AE9/11" (skrót nazwy organizacji) na obrazie Éugene'a Delacroix „Wolność wiodąca lud na barykady", uważając to za najskuteczniejszą formę nagłośnienia sprawy. Trudno odmówić jej racji.
Tu przypomina się niejaki Herostrates, szewc z Efezu. Prawie 2,5 tysiąca lat temu ubzdurał sobie, że przejdzie do historii, choćby za cenę wielkiej zbrodni. Podłożył więc ogień pod świątynię Artemidy, uważanej w starożytnej Grecji za jeden z siedmiu cudów świata. Artemizjon spłonął; przestępcę skazano na śmierć; jego imię miało być po wsze czasy wymazane z dokumentów, z ludzkiej pamięci. Ale była ciekawostka, więc zrobił się przeciek. Wieść o postępku/występku szewca wypłynęła i... przetrwała. W psychologii kompulsywną potrzebę zaistnienia określa się mianem kompleksu Herostratesa. Jak z tego widać, niszcząc sztukę, można zyskać to samo, co ją tworząc: sławę ponadczasową.