Psuje, poprawiacze i niszczyciele

Podnieść rękę na świętość to profanacja. ?A jeśli ta świętość jest dziełem stworzonym przez artystę? - pisze Monika Małkowska.

Aktualizacja: 15.03.2014 10:00 Publikacja: 15.03.2014 07:40

Cecilia Jimenez zrobiła „renowację” fresku XIX-wiecznego artysty Eliasa Martineza

Cecilia Jimenez zrobiła „renowację” fresku XIX-wiecznego artysty Eliasa Martineza

Foto: AFP

W zależności od motywacji oraz ciężaru gatunkowego aktu destrukcyjnego mamy do czynienia z przestępstwem, autoreklamą, głupotą lub żartem.

Mała dziewczynka sięga po kubły z różnokolorowymi farbami, bierze rozbieg i chlust! Obryzguje biały, pusty ekran. Po chwili, na oczach zdumionej publiczności, powstaje abstrakcyjna kompozycja. Autorka, umazana od stóp do głów, też wygląda jak element pracy. Co za ekspresja, jaki talent! Widownia rozpływa się w zachwytach. Tylko... dlaczego młoda gwiazda płacze? Czyżby sprzeciwiała się trywializowaniu aktu twórczego? A może dla niej nie jest to kreacja, lecz wielka demolka?

Scena pochodzi z  nagrodzonego właśnie Oscarem „Wielkiego piękna"  Paola Sorrentina. To metafora quasi-tworzenia, które jest zarazem niszczeniem. Siebie, sztuki, wartości. Pełno tego we współczesności. Ale nie bądźmy tacy patetyczni! Przecież najważniejszy jest fan.

Kreatywna destrukcja

Pół wieku temu z okładem w ogrodzie nowojorskiego Museum of Modern Art odbył się spektakl, którego jedynym bohaterem była... machina, zadedykowana Wielkiemu Jabłku. Zmontował ją i zaprogramował szwajcarsko-francuski artysta Yvez Tinguely. Przez prawie pół godziny gigantyczny rzeźbo-robot najpierw wykonywał rozmaite absurdalne czynności – nadymał gumowe pojemniki, puszczał dymy, smrodził, gruchotał fortepian oraz niszczył obrazy Roberta Rauschenberga (za jego zgodą). Następnie konstrukcja dokonała samozniszczenia, zgromadzeni widzowie zaś mogli zabrać szczątki dzieła na pamiątkę.

Mało kto wiedział, że było to drugie podejście Tinguely'ego do pracy zatytułowanej „Hommage to New York". Jednak premiera nie powiodła się – nieposłuszna maszyneria, zamiast demolować, co trzeba, zaczęła się palić.

Niedaleko od tego sarkastycznego pomysłu padły strzały Niki de Saint-Phalle, prywatnie żony Tinguely'ego. Piękna (naprawdę urodziwa, za młodu była modelką) artystka zasłynęła serią „Shooting Pictures" – obrazami wykonanymi za pomocą strzelby. Na górze białych paneli zawieszała puszki z farbami i celowała. Kule dziurawiły pojemniki, wypływała farba; powstawały zacieki i rozpryski. I gotowe. Do tego aktu twórczo-niszczycielskiego Niki niekiedy zapraszała innych artystów, takich jak wspomniany Rauschenberg czy Jasper Johns. W 1963 roku zaprzestała tej działalności, tłumacząc, że „zaczęła być uzależniona od strzelania, jak inni od narkotyków".

Przekłuwanie balona

Czasami ręka świerzbi, żeby zrobić kuku jakiemuś słynnemu dziełu. Bo to nie tylko swoisty byt, zawierający potencjał energii, emocji i inteligencji autora. Arcydzieło to „istota" nieśmiertelna, otoczona nimbem uwielbienia. Aż budzi zazdrość i wściekłość zwykłych śmiertelników. Toteż często akty agresji wymierzone w obiekty sztuki podejmowane są niejako w zastępstwie. W świadomości niszczycieli podnieść rękę na obraz czy rzeźbę – to zaatakować system, instytucję, zespół ludzki, ba, przekonania. Żadna rebelia nie będzie tak skuteczna, zarazem bezpieczna, bezkrwawa. Najlepszym przykładem sprawa „Tęczy" Julity Wójcik. Ale ja nie o tym, lecz o działaniach mniej drastycznych. Krotochwilnych, wypuszczających powietrze z balona sławy.

Pierwszy skusił się Marcel Duchamp: spostponował najgłośniejszy portret świata. W 1919 roku tajemniczy uśmiech Mony Lizy podkreślił (podkręcił!) wąsami, a frywolność zabiegu dopełnił inskrypcją zaszyfrowaną w literach L.H.O.O.Q. Co miało oznaczać „elle a chaud au cul" (ona ma gorący tyłek). Zbezczeszczenie dokonało się „konceptualnie", na pocztówce, którą rok później Francis Picabia zreprodukował na okładce dadaistycznego magazynu „391".

Minęły 63 lata i polski artysta Adam Rzepecki (z grupy Łódź Kaliska) zażartował z dadaistycznego żartu, przekładając go na polski. Droga sercom wszystkich Polaków Matka Boska Częstochowska też „zarosła". Zawadiacki, do góry podniesiony solidny wąs domalowany na reprodukcji ikony nie tylko był pastiszem duchampowskiej zabawy – także odniesieniem do Lecha Wałęsy, nosiciela naszych „narodowych" wąsów. Co zabawne – wąsata afera wybuchła z prawie 20-letnim poślizgiem po wystawie „Irreligia" w brukselskiej galerii Atelier 340. A protestujący w ogóle nie widzieli pokazu, pracę znali... ze słyszenia.

Żądza sławy

Różnego typu ingerencje zawsze dotyczą dzieł sztuki na świeczniku. Tylko wtedy reakcje są gorące, powszechne. Wtedy akcja przedostaje się do mediów. O to właśnie chodziło pewnej młodej kobiecie reprezentującej organizację Architektów i Inżynierów Prawdy 9/11, która usiłuje zmusić Kongres USA do rozpoczęcia ponownego dochodzenia w sprawie ataku na WTC. W 2012 roku wysłanniczka ugrupowania umieściła sygnaturę „AE9/11" (skrót nazwy organizacji) na obrazie Éugene'a Delacroix „Wolność wiodąca lud na barykady", uważając to za najskuteczniejszą formę nagłośnienia sprawy. Trudno odmówić jej racji.

Tu przypomina się niejaki Herostrates, szewc z Efezu. Prawie 2,5 tysiąca lat temu ubzdurał sobie, że przejdzie do historii, choćby za cenę wielkiej zbrodni. Podłożył więc ogień pod świątynię Artemidy, uważanej w starożytnej Grecji za jeden z siedmiu cudów świata. Artemizjon spłonął; przestępcę skazano na śmierć; jego imię miało być po wsze czasy wymazane z dokumentów, z ludzkiej pamięci. Ale była ciekawostka, więc zrobił się przeciek. Wieść o postępku/występku szewca wypłynęła i... przetrwała. W psychologii kompulsywną potrzebę zaistnienia określa się mianem kompleksu Herostratesa. Jak z tego widać, niszcząc sztukę, można zyskać to samo, co ją tworząc: sławę ponadczasową.

Z winy obrazu

Niejaki Władimir Umaniec, rosyjski artysta, w 2012 roku chciał wylansować nowy kierunek w sztuce – yellowizm. Wpadł na pomysł, widząc „promieniującą" wewnętrznym światłem kompozycję Marka Rothki z 1958 roku, eksponowaną w londyńskiej Tate Modern. Na żółtym fragmencie dzieła nabazgrał czarną farbą, że to „potencjalne dzieło yellowizmu". I złożył podpis. Zatrzymany, Umaniec trwał przy swoim: niczego nie zniszczył, przeciwnie, jego inskrypcja podnosi wartość obrazu!

Osobną kategorię stanowią obrazy, które „same się proszą" o reakcję. Tak było w przypadku kompozycji „Iwan Groźny i jego syn Iwan" w Galerii Trietiakowskiej. Autor, ljia Riepin, odtworzył okrutne zabójstwo carewicza z niezwykłym realizmem. Tak wyraziście, że sprowokował malarza ikon Iwana Bałaszowa, który rzucił się z nożem na płótno, wrzeszcząc: „Dość krwi!". Było to sto lat temu – i jak wiadomo, gest Bałaszowa nie zdał się na wiele.

Inaczej motywowała swój czyn Susan Burs, która w 2011 roku usiłowała zniszczyć i zerwać ze ściany waszyngtońskiej National Gallery płótno „Tahitańskie kobiety" pędzla Paula Gauguina. „Bo to był zły człowiek", upierała się. Jej zdaniem malowidło powinno zostać spalone jako „bardzo homoseksualne". Na szczęście dzieło za plastikową osłoną nie doznało uszczerbku.

Poczucie przyzwoitości – to też ważna motywacja korygowania największych. Nikt nie kwestionował geniuszu Michała Anioła, ale po soborze trydenckim uznano, że z golizną w Kaplicy Sykstyńskiej nieco przesadził. To Dom Boży, a na sklepieniu kłębią się nagusy. Uczeń mistrza, niejaki Daniele da Volterra, domalował ineksprymable na najbardziej obnażonych członkach Sądu Ostatecznego, a stało się to miesiąc przed śmiercią geniusza, który już nie miał okazji zaprotestować. Za swą usługę da Volterra co nieco zarobił, lecz również dorobił się – niechlubnego przydomku Majtkarz (Il Braghettone). Pod taką ksywką przeszedł do historii.

Z miłości

Nadmiar miłości także bywa szkodliwy. Sześć lat temu Rindy Sam, artystka i fanka sztuki amerykańskiego abstrakcjonisty Cy Twombly'ego, złożyła pocałunek na jego płótnie – bo się w nim zakochała. Odciskając mocno umalowane usta na białej kompozycji, nie uważała się za niszczycielkę. Sądziła, że czerwonym akcentem powiększa atrakcyjność dzieła. Kurator był innego zdania: „To gorsze niż kradzież. Eksperci powiedzieli, że nie da się całkowicie usunąć śladów szminki". A właściciel zażądał od sprawczyni odszkodowania w wysokości 2 mln euro oraz ponad 30 tys. euro za restaurację.

Cecilia Jimenez z miasteczka Borja pod Saragossą dobiegała osiemdziesiątki, gdy niespodziewanie poczuła, że ma misję: renowację fresku „Ecce Homo" autorstwa XIX-wiecznego artysty Eliasa Martineza. Kobieta nie kończyła konserwatorskich studiów ani żadnych innych. Mimo to podjęła się zadania i wywiązała zeń. I to jak! Dzięki dokonaniu konserwo-amatorki do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Borja ciągną tłumy; fotografują się z odnowionym freskiem. To efekt internetowej sławy, której beneficjentką latem 2012 r. stała się pani Jimenez. Bo jej „konserwacja" sprawiła, że obraz daleko odbiegł od pierwowzoru. Obdarzano go różnymi mało pochlebnymi określeniami – małpa z brodą, rozmazany jeż albo po prostu jeżuś. Autorka zaś, najpierw skonsternowana (powoływała się na akceptację parafialnego duszpasterza; tłumaczyła, że lokalnym zwyczajem jest wszystko samodzielnie naprawiać), z czasem zmieniła front i zaczęła domagać się części przychodów uzyskanych od turystów. Najwyraźniej zapomniała o misji.

W zależności od motywacji oraz ciężaru gatunkowego aktu destrukcyjnego mamy do czynienia z przestępstwem, autoreklamą, głupotą lub żartem.

Mała dziewczynka sięga po kubły z różnokolorowymi farbami, bierze rozbieg i chlust! Obryzguje biały, pusty ekran. Po chwili, na oczach zdumionej publiczności, powstaje abstrakcyjna kompozycja. Autorka, umazana od stóp do głów, też wygląda jak element pracy. Co za ekspresja, jaki talent! Widownia rozpływa się w zachwytach. Tylko... dlaczego młoda gwiazda płacze? Czyżby sprzeciwiała się trywializowaniu aktu twórczego? A może dla niej nie jest to kreacja, lecz wielka demolka?

Pozostało 93% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje