W rejonie słonimskim obwodu grodzieńskiego na powierzchni ponad 200 ha należących do jednego dzierżawcy gnije niezebrana kukurydza. Właściciel dostał ziemię od miejscowego kołchozu.
Postsowiecki system gospodarstw państwowych to wciąż najpopularniejsza forma własności w rolnictwie kraju rządzonego przez byłego dyrektora kołchozu. Niewydolne kołchozy nadmiar ziemi oddają osobom prywatnym.
- Ten rolnik obsiał pola kukurydzą, nie wiadomo po co. Zbierać urodzaju nie miał zamiaru. Czeka aż kukurydza zgnije; na tych polach nawet bele siana gniją od ubiegłego roku. Taki u nas porządek na państwowych polach - ocenia jedna z mieszkanek pobliskiej wioski Rusakowo dla Gazety Słonimskiej. Dlaczego dzierżawca nie zebrał kukurydzy? Okazuje się, że powodem są ceny proponowane dzierżawcom kołchozowej ziemi przez państwowe gospodarstwo. Rolnicy mówią, że państwo chce, by pola obrabiali, obsiewali, a potem zbiory oddawali „za bezcen".
Podobnie trudna sytuacja jak u dzierżawców jest u rolników indywidualnych. To najlepszy, najbardziej wydajny sektor białoruskiego rolnictwa - farmerzy mają kilkanaście procent ziemi, a wyciskają z nich tyle, że dostarczają 40 proc. produkcji całego sektora.
Jednak sowiecki model kołchozowy utrzymywany przez Aleksandra Łukaszenkę pcha całe rolnictwo w dół. Kołchozy (odpowiednik naszych pegeerów) i sowchozy (odpowiednik spółdzielni produkcyjnych) są niewydolne, źle zarządzane i tak jak to było z Polsce za PRL, żyją z dotacji budżetowych lub niskooprocentowanych kredytów w państwowych bankach.