Donald Tusk do samego końca trzymał w niepewności sejmową komisję śledczą ds. Amber Gold, nie informując, czy stawi się przed jej obliczem. Tusk potraktował zeznania przed komisją jako kolejną typową rozgrywkę polityczną z PiS.
Sama przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann zachęciła byłego szefa PO do politycznej przepychanki słowami wstępnymi: – Przysługuje panu prawo do swobodnej wypowiedzi. Może pan skorzystać z tego w taki sposób, że zaatakuje pan rząd i PiS, ale liczę, że przyszedł pan wyjaśnić sprawę.
Później było tylko gorzej. Merytoryczna i zwykle dobrze przygotowana przewodnicząca zaskakiwała pytaniami o treść ustaw i samoocenę działań Tuska. – Czy dobrze zarządzał pan państwem? – pytała. Nieostre pytania przeplatały się z uspokajaniem – na ogół opanowanego – Tuska. W pewnym momencie role się odwróciły i sam przesłuchiwany zaczął zadawać komisji pytania i oskarżać ją o atak na najbliższą rodzinę. Kolejne godziny przesłuchań zmierzały do udowodnienia Tuskowi zatajenia informacji o przestępczym procederze Marcina P., ostrzeżeniu syna, wykazaniu zaniedbań i braku nadzoru nad służbami.
Wszystko to może wskazywać, że końcowy raport komisji ds. Amber Gold jest już gotowy, a przesłuchanie Tuska jest tylko spektaklem dla mas. Ale Tusk w politycznym show czuje się jak ryba w wodzie. Pytał komisję o to, którym funkcjonariuszom służb zostały postawione zarzuty w związku z aferą, ironizował pod adresem Bartosza Kownackiego, mówiąc:
– Czy pan zauważył, że pan mówi i mówi, i nie czeka na mają odpowiedź? Czy może pan przestać czytać przekazy partyjne? Kpił z Małgorzaty Wassermann: – Uśmiechnąłem się do przewodniczącej, dodając jej otuchy.