W dzisiejszym świecie odległość nie ma żadnego znaczenia. Ameryka zawarła przecież umowy o wolnym handlu z Kanadą i Meksykiem, choć to jej bezpośredni sąsiedzi, no i bez pewnych klauzul o unikaniu zakłóceń w handlu, o które to klauzule zabiega UE. Skala współpracy owszem, ma znaczenie. Ale musimy na starcie ustalić podstawową zasadę: ani my Unii, ani Unia nam nie może narzucać swoich regulacji. Tu nie może być żadnego automatyzmu. Bruksela na to przystała w umowach z Koreą Południową, Meksykiem czy Japonią. Może więc i z nami.
W Brukseli obawiają się jednak, że u brzegów Europy wyrośnie „Singapur nad Tamizą”– kraj, który nie będzie stosował unijnych norm i rozwinie nieuczciwą konkurencję.
Podoba mi się, że ludzie w Brukseli mają tak bujną wyobraźnię! Ja wolę podejście praktyczne. Weźmy kontrolę dotacji (w terminologii unijnej to pomoc publiczna): w minionych 21 latach Unia podjęła wobec Wielkiej Brytanii działania egzekwujące zasady pomocy publicznej tylko cztery razy, podczas gdy wobec jednego ze swoich największych krajów zrobiła to 27 razy, wobec innego 45 razy, a wobec jeszcze innego – 67 razy. Byliśmy w Unii jednym z liderów, gdy idzie o normy ochrony środowiska – na przykład zakaz stosowania plastikowych mikrogranulek, który Unia wprowadziła dopiero po nas. A także w kwestii praw pracowniczych, jak długość urlopów macierzyńskich, które są u nas trzykrotnie dłuższe niż wymaga Bruksela. Dlaczego mielibyśmy z tego rezygnować? Zaufajmy sobie wzajemnie, wprowadźmy mechanizmy równorzędności oraz system rozwiązywania w tej sprawie sporów, szanując jednocześnie fakt, iż jesteśmy równymi, suwerennymi podmiotami. O tym nie może decydować Trybunał Sprawiedliwości UE, bo jego jurysdykcja Wielkiej Brytanii już nie obejmuje.
Czemu premier Johnson narzucił jednak tak krótkie terminy rokowań? Domaga się, aby już w czerwcu zasadnicze linie porozumienia były ustalone.
Termin czerwcowy został wpisany w naszą wspólną deklarację polityczną, niczego więc Unii nie narzuciliśmy. Uważamy natomiast, że choć kalendarz jest ambitny, to realny. Nie startujemy przecież od zera: możemy dążyć do umowy opierającej się na modelu już istniejącym, czyli na wspomnianej umowie z Kanadą. Mówimy też o partnerach, którzy do tej pory stosowali identyczne prawo i muszą tylko ustalić, gdzie się będą różnić, a nie o krajach, które do tej pory wszystko robiły inaczej. To o wiele prostszy układ.
Unia nie bardzo wierzy, że Londyn będzie ściśle kontrolował towary wysyłane z Wielkiej Brytanii przez Irlandię Północną do Irlandii, co jest warunkiem utrzymania spójności jednolitego rynku i zaniechania kontroli na granicy, która dzieli Zieloną Wyspę. Londyn może zgodzić się, aby unijni kontrolerzy sprawdzali, co się dzieje na brytyjskim terytorium?