Wybory do Parlamentu Europejskiego zasiały starannie skrywany niepokój w sercach miłośników obecnej małej stabilizacji. Wprawdzie sondaże pokazywały utrzymujące się poparcie dla Platformy Obywatelskiej na niemal stałym poziomie, ale co innego sondaże, a co innego rzeczywistość. Wyniki pierwszego po 2007 roku prawdziwego testu są dla nich pocieszające.
[srodtytul]Modernizacja czy stagnacja[/srodtytul]
Wspierający PO kompleks medialno-biznesowy i inteligencko-progresywny nie może jednak spać spokojnie. Kryzys, którego oczywiście zupełnie nie było w czasie kampanii, znowu straszy, mimo egzorcyzmów mediów i ministra finansów. Coraz śmieszniej brzmi proklamacja sprzed bez mała dwóch lat, że po epoce rozbuchanych konfliktów politycznych przyszedł czas sprawnego zarządzania i wytrwałej modernizacyjnej pracy u podstaw, by nie zabrakło nam ciepłej wody w kranie.
Woda wprawdzie ciągle płynie, a zniknęli tylko jej piewcy, ale modernizacja okazała się stagnacją. I nic dziwnego, skoro większość ekipy Donalda Tuska, łącznie z premierem, niczym przecież wcześniej – poza swoim wizerunkiem – nie zarządzała. Skutki zarządzania przez nią Polską byłyby boleśnie odczuwane przez gospodarkę, nawet gdyby nie doszło do recesji na świecie. Kryzys światowy na razie raczej więc wzmacnia, niż osłabia rząd, dostarczając mu wiarygodnego alibi i pozwalając zrzucić z siebie odpowiedzialność.
Platforma może liczyć na przychylność Europy. Komisja Europejska nie zdecydowała się na spektakularną egzekucję Stoczni Gdańskiej w dni rocznicowe i w czasie kampanii wyborczej. Pozostałe stocznie zostały sprzedane firmie zarejestrowanej na Antylach Holenderskich, a prorządowi publicyści ogłosili, że robienie nieprzejrzystych interesów przez państwo ze spółkami zarejestrowanymi w oazach podatkowych to europejska norma.