Już wiadomo, co będzie najbardziej komentowanym wydarzeniem politycznym tego weekendu. To wyrzucenie Marka Migalskiego z delegacji Prawa i Sprawiedliwości w Parlamencie Europejskim.
To oczywiście kara za list otwarty Marka Migalskiego, w którym eurodeputowany apelował do prezesa PiS o zmianę linii partii.
Można w tym miejscu Komitetowi Politycznemu PiS – czyli organowi, który wydał wyrok na Migalskiego – pogratulować wyczucia chwili, bo oprócz podania konkurencji i mediom powodu do negatywnych komentarzy, przypomniał sam list. A nim coraz mniej się emocjonowano, bo przecież opublikowany został aż dwa tygodnie temu. W świecie mediów i polityki to cała epoka.
Nieprawdziwą jednak konstatacją byłoby stwierdzenie, że w kierownictwie PiS siedzą polityczni analfabeci, nieświadomi skutków swojej decyzji. Ci ludzie zjedli zęby na polityce. Kierują się jednak inną logiką.
Aby zrozumieć tę motywację, trzeba najpierw zaznaczyć, że wyrzucenie Migalskiego musiało być inicjatywą samego prezesa partii. Lub przynajmniej uzyskać akceptację Jarosława Kaczyńskiego.