Prawidłowa odpowiedź brzmi: Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego pod przewodnictwem generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jak twierdzą żarliwi obrońcy tej decyzji i bezkrytyczni zwolennicy Jaruzelskiego, została ona podjęta dla ratowania kraju przed sowiecką inwazją, a także przed całkowitą zapaścią gospodarczą. A ja zadaję pytania: kim był człowiek, który wypowiedział wojnę Polakom? I dlaczego nie można mówić o groźbie obcej interwencji?
Jaruzelski był sowieckim (a nie polskim) generałem przez pół wieku wiernie wypełniającym rozkazy z Moskwy i dbającym aż do 1989 roku o to, aby podległość PRL (zwłaszcza jej struktur siłowych) kremlowskim zwierzchnikom była pełna. Wyprowadzenie wojska na ulice w 1970 i w 1981 roku było kolejnym aktem zamanifestowania lojalności wobec Moskwy. 13 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski sam dokonał w niej sowieckiej interwencji zbrojnej siłami podległej sobie armii. Gdyby napotkał problemy, z chętną pomocą pośpieszyliby mu jego koledzy-komuniści rządzący w innych opanowanych przez siebie krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Ale poradził sobie bez niej.
„Przelicznik jak dla ludzi, którzy trafiali do kaźni UB"
Na marginesie polemiki adwokata Antoniego Łepkowskiego (list w „Rz" z 1 lipca 2013 roku) z prokuratorem Stanisławem Wieśniakowskim na temat wysokości odszkodowania dla senatora Zbigniewa Romaszewskiego za krzywdy poniesione w toku uwięzienia w stanie wojennym („Przelicznik jak dla ludzi, którzy trafiali do kaźni UB" – „Rz", 24 czerwca 2013 roku) chciałbym dodać, że wśród działaczy opozycji demokratycznej i „Solidarności" jest wielu, którzy o takie odszkodowania nie występowali i nie mają zamiaru występować. Nie kwestionując obowiązku państwa do objęcia opieką tych działaczy, którzy znaleźli się, w wyniku prześladowań, w trudnej sytuacji bytowej – uważają oni, trochę staroświecko, że za wolność Rzeczpospolitej nie pobiera się opłat.