Polki i Polacy przyzwyczaili się już do tego, że głowę swego państwa wybierają bezpośrednio, choć takie rozwiązanie nie jest ani historycznie, ani politycznie oczywiste. Wszak przed wojną prezydenta RP wyłaniano bez konieczności fatygowania do urn rzeszy obywateli, w PRL obywaliśmy się bez tego urzędu, a prezydentem przejściowym między ustrojem socjalistycznym a kapitalistycznym był generał Wojciech Jaruzelski wyłoniony przez Zgromadzenie Narodowe.
Jak najlepiej wybierać prezydenta w Polsce?
Także w regionie ten typ elekcji nie był u zarania III RP oczywisty – Czesi i Słowacy przez długie lata (także w ramach istniejącej do 1993 r. Czechosłowacji) wybierali głowę państwa w sposób pośredni, a Niemcy czy Węgrzy robią tak do teraz. Ale w Polsce uznaje się, że powszechny i bezpośredni typ elekcji jest najlepszy, i trudno sobie wyobrazić, że jakaś siła polityczna chciałaby to zmienić. Dobrze byłoby jednak, gdyby ktoś podjął się tego zbożnego zadania, bo bezpośredni wybór prezydenta opiera się na czterech oszustwach, które psują ustrój, obyczaje polityczne, polityków i – wreszcie – samych wyborców.
Czytaj więcej
Gdyby do drugiej tury wyborów prezydenckich nie dostał się kandydat Konfederacji, wyborcy tej formacji najchętniej zagłosowaliby na Mateusza Morawieckiego – wynika z sondażu Instytutu Badań Pollster.
Pierwsze z nich dotyczy niespójności między zakresem obowiązków prezydenta a sposobem jego elekcji. Powszechny i bezpośredni wybór głowy państwa idealnie pasuje do reżimów prezydenckich i semiprezydenckich. W nich osoby piastujące najwyższy urząd w państwie mogą korzystać z szerokiego katalogu władczych uprawnień, a to wymusza, by ich mandat był odpowiednio silny. Tymczasem obowiązujące w Polsce rozwiązania mieszczą się w ramach parlamentaryzmu. Prezydent RP nie jest predestynowany do pełnienia roli playmakera na politycznym boisku. Co najwyżej może odgrywać rolę gracza wetującego, czyli defensora przeszkadzającego politycznym przeciwnikom w parlamencie czy rządzie. Natomiast w sytuacji, kiedy grę prowadzi jego drużyna, pozostaje on w tej części politycznego boiska, w kierunku której niewielu spogląda. Transfer takiego zawodnika nie musi się więc odbywać w blasku fleszy padających z aparatów fotoreporterów. Oznacza to, że pozycja ustrojowa prezydenta RP nie wymusza, by mandat piastuna tego urzędu opierał się na bezpośredniej woli suwerena. Okazuje się jednak, że siła przyzwyczajeń stanowi gwarancję utrzymania obowiązującego modelu wyboru głowy państwa. Ten zaś jest konsekwencją rozstrzygnięć ustrojowych z okresu tzw. wojny na górze z początku lat 90. ubiegłego stulecia. Wprowadzone wówczas rozwiązania traktowane są obecnie jako oczywiste, a jakiekolwiek sugestie o zasadności pozbawienia ludzi możliwości bezpośredniego rozstrzygania o tym, kto zasiądzie w fotelu prezydenckim, zwykle traktowane są jako przykład antydemokratycznego bluźnierstwa. Ci, którzy mogliby zaproponować zmianę w tym zakresie, nie robią więc tego, unikając jednocześnie gniewu ludu przeciwstawiającego się jakimkolwiek ograniczeniom praw obywatelskich. I chociaż rezygnacja z powszechnych i bezpośrednich wyborów prezydenckich nie musiałaby mieć nic wspólnego z antyobywatelskim działaniem, to dla najważniejszych aktorów politycznych bezpieczniejszy jest scenariusz samooszukiwania siebie i innych, że model wyborów prezydenckich w Polsce jest optymalny.
Wybory prezydenckie dla Polaków nie są najważniejsze
Tymczasem jeśli przyjrzymy się zachowaniom wyborczym Polaków, to zauważymy, że oni już wcale nie traktują wyborów prezydenckich jako najistotniejszych. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu o wiele chętniej braliśmy udział w wyborach prezydenckich niż chociażby w parlamentarnych, o tyle ostatnie elekcje dowodzą, że to się zmienia. Frekwencja w wyborach prezydenckich znacząco nie odbiega już od tej z wyborów parlamentarnych. Co więcej, w ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu pobity został 28-letni frekwencyjny rekord III RP, ustanowiony w trakcie drugiej tury elekcji prezydenckiej z 1995 roku. Zresztą aktywność wyborcza Polaków zmienia się także na poziomie samorządowym. O wiele chętniej niż trzy czy dwie dekady temu decydujemy się na uczestnictwo w procesach wybierania radnych, a także wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast. Zatem wszyscy, którzy nadal twierdzą, że dla obywateli wybory prezydenckie są najważniejsze, przykładają rękę do kolejnego oszustwa. Mamy przy tym świadomość tego, że najbliższe wybory głowy państwa być może będą się cieszyły dużym zainteresowaniem Polaków. Wszak o kolejną kadencję nie może ubiegać się Andrzej Duda. Prezydentem zostanie więc ktoś nowy, a to zawsze jest frapujące nie tylko dla elektoratu regularnie biorącego udział w wyborach, ale także dla wyborców okazjonalnych. Z pewnością rozgrywka między pretendentami do urzędu głowy państwa może przyciągnąć uwagę większej liczby Polaków niż choćby „wybory pandemiczne” z 2020 roku, ale jedna elekcja nie będzie świadczyła o zmianie trendu w zachowaniach wyborczych Polaków, który od drugiej dekady obecnego stulecia zaznacza się coraz wyraźniej.