Wszystko z powodu obecności na niej logo Klubu Jagiellońskiego, kojarzącego się raczej z konserwatyzmem niż progresywizmem à la monsieur président. Środowisko to jest więc jedynym z budzących dysonans poznawczy partnerów merytorycznych Campusu. Poza nim znajdziemy tam samych krewnych i znajomych Królika, od Konrad Adenauer Stiftung przez „Krytykę Polityczną” po Open Society Foundations.

Prawicowy, czy raczej prorządowy, internet uruchomił całą paletę swoich ulubionych skojarzeń: od targowicy począwszy, na pasku Sorosa skończywszy. Cała ta „afera” jest tak przewidywalna w swoim przebiegu, a stosunek wagi problemu do poświęcanej mu uwagi tak nieproporcjonalny, że istnieje wyłącznie jeden powód, dla którego warto wsłuchać się w odgłosy powyższej burzy.

Otóż jest nim niewypowiedziane, ale jakby milcząco przyjmowane założenie, że jeśli już wejdzie się między wrony, to nie ma rady – trzeba krakać razem z nimi. Nie do pomyślenia jest, że można wystąpić obok kogoś, z kim się nie zgadza, a nawet – właśnie z powodu dzielących obie strony różnic. Że różnica poglądów jest czymś, co można w ogóle zwerbalizować i przekazać w cywilizowany, wykraczający poza ramy frazesu sposób. Że można udzielić wywiadu dziennikarzowi, wiedząc, że będzie on wyprowadzał swego rozmówcę ze strefy komfortu, albo że redaktor gazety może się nie zgadzać z publikującym w niej autorem, a mimo to dopuszczać jego teksty do druku. Słowem – że występowanie obok siebie w jednej stopce redakcyjnej, studiu telewizyjnym czy ramówce konferencji nie oznacza podpisania deklaracji wspólnoty poglądów. Jest to tak straszny banał, że aż wstyd o nim pisać. A jednak, w epoce, w której ulubionym sposobem prowadzenia dyskusji jest odebranie drugiej stronie prawa do zabrania głosu, chyba warto.

Nie oszukujmy się, Rafał Trzaskowski zaprosił Klub Jagielloński raczej nie dlatego, że ceni merytoryczną wartość jego materiałów nt. deglomeracji (przedmiotu prowadzonego przez członków KJ panelu), ale dlatego, że potrzebował prawicowego kwiatka do swego skrojonego na zachodnią modłę kożucha. Nie zmienia to jednak faktu, że zaproszenie to należało przyjąć. Dla dysonansu poznawczego rządowych dziennikarzy i uczestników Campusu.