W filmie „Nie patrz w górę" naukowcy, którzy odkryli asteroidę pędzącą ku Ziemi, spotykają się z prezydentem USA w Białym Domu, aby opowiedzieć o tym, że nasza planeta zostanie wkrótce zniszczona. Co więcej, znamy konkretną datę uderzenia. Wydawałoby się, że natychmiast podjęte powinny zostać działania, by uratować ludzkość. A zamiast tego naukowcom nakazuje się „spokojnie usiąść i rozważyć sytuację".
W tej scenie da się dostrzec analogię do postawy, którą ramię w ramię prezentują od 15 lat rządy najpierw PO-PSL, a dziś Zjednoczonej Prawicy. Naukowcy dają nam konkretną datę, po której będzie za późno, by ochronić Ziemię przed katastrofą klimatyczną. Cały świat powinien podjąć działania. Ale nie Polska – zdają się mówić politycy. „Nam nikt nie będzie nakazywał, czy i jak mamy walczyć z pędzącą ku Ziemi asteroidą" – widzę taką scenę w polskiej wersji hitu Netflixa. Politycy udają, że nie widzą symptomów katastrofy:
tego, że rachunki za prąd będą wyższe o nawet 500–780 zł rocznie do 2030 r., jeśli nie będziemy inwestować w OZE (raport Instrat) i pozostaniemy przy spalaniu drogiego polskiego węgla lub tego tańszego z Rosji;
tego, że w wielu państwach UE w ubiegłym roku nastąpiły gwałtowne zjawiska pogodowe, których koszt był gigantycznym obciążeniem dla budżetów państw. Ich przyczyną był ocieplający się klimat;
tego, że średni wiek polskiej elektrowni to 47 lat. Nasze sieci energetyczne wymagają nadrobienia zaległości po wielu latach bez inwestycji, a to kosztuje.