Rażą mnie przede wszystkim nieładne chwyty, jakimi pan Jastrun załatwia swoje porachunki. Bo sugerowanie, że ewentualne odwołanie Hanny Gronkiewicz-Waltz byłoby podobnym kataklizmem jak zburzenie Warszawy przez hitlerowców, jest po prostu nieprzyzwoite.
Kolejny problem to zwyczajne kłamstwa, których dopuszcza się pan Tomasz Jastrun. Choćby stwierdzenie, że zamach majowy pochłonął setki razy więcej ofiar niż stan wojenny. Otóż w stanie wojennym, jak wiadomo, esbecja zamordowała około setki działaczy opozycji, zazwyczaj skrytobójczo. W zamachu majowym, podczas którego trwały otwarte walki wojsk, zginęło nie „setki razy więcej", ale trzy razy więcej – bo ok. 300 osób. Takie kłamstewka może i przynoszą skutki propagandowe, ale na pewno nie przynoszą chluby autorowi. A „Rzeczpospolitą", która je publikuje, kompromitują.
Pan Jastrun dla konkretnych danych szacunku nie ma w ogóle – wpisuje takie liczby, jakie mu ślina na język przyniesie. Totalną bzdurą jest stwierdzenie, że w stanie wojennym ukrywających się i internowanych działaczy opozycji były „miliony". Niestety, było tych ludzi znacznie mniej, a beztroskie rzucanie „milionami" powoduje, że trudno tezy autora traktować poważnie.
Przy tym wszystkim przez pana Tomasza Jastruna przemawia jakieś niepojęte zarozumialstwo, przekonanie o swojej dziejowej roli. Jakim prawem ten człowiek, który naprawdę od upadku komunizmu nie ma jakichkolwiek pozytywnych dokonań, jakichkolwiek zasług, śmie nazywać się uczniem Jerzego Giedroycia? Redaktor „Kultury", po przeczytaniu tego bełkotliwego strumienia świadomości, chwyciłby Jastruna za chabety i za drzwi kopniakiem wyrzucił z Maisons-Laffitte.
—Michał Romuald Sobański, Warszawa