A powódź, którą deszcz ten wywoła, mocno podtopi wspólnotę europejską. I na dobre odetnie Ukraińcom drogę na Zachód.
Można się na Holendrów oburzać, że głosując na "nie", wykazali się egoizmem i - mniej lub bardziej świadomie - wpisali w politykę Kremla.
Jednak referendum w Holandii to jedynie kolejny etap, prawie ostatni, wznoszenia nowej żelaznej kurtyny na zachodniej granicy Ukrainy. W poprzednich etapach uczestniczyły i inne narody cieszące się przynależnością do instytucji zachodnich - NATO i Unii Europejskiej.
Już przed holenderskim referendum nikt przecież nie zakładał, że w dającej się przewidzieć przyszłości Ukraina znajdzie się w UE czy Sojuszu. Skoro nie ma zgody na stałe bazy NATO w państwach, które od kilkunastu lat do niego należą, to trudno zakładać, by Pakt miał przyjmować nowych członków z tego regionu. Podobnie jest, niestety, z Unią. Mimo że Ukraińcy narażali życie protestując na Majdanie z unijnymi flagami w rękach, Europejczycy nie chcą ich w swoim gronie. Niecały rok temu na szczycie UE w Rydze przed Ukraińcami nie roztoczono nawet najbardziej mglistej wizji przyjęcia do wspólnoty.
O tym, że członkostwo Ukrainy w UE jest nierealne, można było dotychczas wnioskować analizując deklaracje przywódców, takie jak ta z ryskiego szczytu. Teraz już niczego chyba nie trzeba będzie analizować. Po holenderskim referendum formuła "nie dotyczy wizji członkostwa" może się pojawić we wszystkich dokumentach dotyczących porozumień Kijowa ze wspólnotą.