Rzeczpospolita: Wojciech G., były ksiądz, został w minioną środę skazany na siedem lat więzienia za molestowanie nieletnich na Dominikanie i w Polsce. I choć sama wysokość kary nie budzi wątpliwości, to prawdziwą dyskusję wywołał fakt, że ksiądz dobrowolnie poddał się karze, choć do winy się nie przyznał. Czy takie dobrodziejstwo jak zakończenie sprawy na jednym terminie, bez rozgłosu, należy się osobie, która kwestionuje swoją winę?
Andrzej Zoll: Dobrowolne poddanie się karze to też konsensualne załatwienie sporu. Przyznanie się oskarżonego do winy nie jest konieczne. Mimo jego braku oskarżony poddaje się karze, robi to dobrowolnie i ma do tego prawo. Jeśli przystanie na to prokurator i zaakceptuje sąd, sprawa jest zamknięta.
Nie dostrzega pan w tym sprzeczności?
Dostrzegam pewną niekonsekwencję, ale tylko po stronie oskarżonego. Sprawa i jej rozstrzygnięcie znajdują się pod kontrolą sądu, dlatego należy być o nie spokojnym.
Czy to oznacza, że gdyby sąd uznał, że nie ma dowodów na winę oskarżonego, to mimo jego chęci poddania się karze nie orzekłby jej?