W pandemii niewiele mówi się o jakości kształcenia wyższego.
Żyjemy w przekonaniu, że studenci to dorośli ludzie, którzy powinni sobie radzić sami. Od roku media podejmują temat szkół podstawowych czy liceów. To źle, że nie rozmawiamy o studiach. Epidemia powinna taką dyskusję wywołać. W Polsce skupiliśmy się na kwestiach technicznych, które wielu przerażały, a nie było rozmów o tym, jak powinno wyglądać kształcenie, jak zapewnić mu jakość. Wytyczne z ministerstwa dotyczyły spraw technicznych i organizacyjnych, a nie metodyki i merytoryki, na co zresztą nikt nie liczył.
Czytaj także: Studenci wygrywają w sądach ws. stypendiów. Ministerstwo Nauki zapowiada zmianę prawa
Jakość spadła przez Covid-19?
Czas pandemii miał potencjał do zrewolucjonizowania kształcenia na poziomie wyższym, ale to się nie udało i ponieśliśmy klęskę, próbując przenieść model wykładowy i ćwiczeniowy do internetu. A on jest nieprzekładalny. Zdalne nauczanie powinno polegać na rozmowach, wspólnym studiowaniu ze studentami i inspirowaniu ich. W Polsce to przełożenie tradycyjne spowodowało blokadę z dwóch stron. Łączę się ze słuchaczami na wykład, ale nie widzę ich twarzy – mają wyłączone kamerki. Gdy ja mówię, oni wykonują szereg czynności nie związanych z nauką. To gra pozorów. Przyjęliśmy model wykładowy w warunkach, do których on się nie nadaje. Powiedzmy jednak otwarcie: nawet bez pandemii na niektórych uczelniach czy wydziałach panuje martwota. Niektórzy wykładowcy prowadzą wykłady beznamiętnie, a na ćwiczeniach to studenci często referują materiał na podstawie zadanych prezentacji. Nie o to chodzi w kształceniu akademickim. Istotą edukacji na uniwersytecie jest nie słuchanie, lecz uczestniczenie.