Korespondencja z Nowego Jorku
United States Election Project przewiduje, że nawet 150 milionów Amerykanów może zagłosować. Komisje wyborcze szacują, że otrzymały już ponad 22 miliony głosów korespondencyjnych i tych oddanych osobiście – trzy razy więcej niż o tej porze cztery lata temu. Z ogólnokrajowego sondażu YouGov/The Economist wynika, że 68 proc. tych głosów przypadło demokratycznemu kandydatowi Joe Bidenowi, a 29 proc. Donaldowi Trumpowi.
To jednak jeszcze niczego nie zwiastuje, bo do oficjalnego dnia wyborów zostały dwa tygodnie, w ciągu których wiele może się zdarzyć. Ponadto duża część wyborców republikańskich planuje udać się do punktów wyborczych dopiero 3 listopada. Wyniku głosowania nie poznamy w tym roku w dniu wyborów, ale kilka lub nawet kilkanaście dni później, ze względu na to, że kluczowe stany – Wisconsin i Pensylwania – zaczną liczyć głosy kopertowe dopiero 3 listopada.
Na razie badania opinii publicznej są po stronie Joe Bidena, który ma znaczną przewagę w kluczowych stanach oraz grupach społecznych. Przykładowo, w 2016 r. Trump wygrał dzięki wyborcom z przedmieść. Teraz sondaże pokazują historyczną – 23-proc. – przewagę demokratycznego kandydata wśród kobiet oraz również wysoką wśród seniorów. – Kobiety z przedmieść, proszę polubcie mnie – błagał w ubiegłym tygodniu Donald Trump podczas wiecu wyborczego w Pensylwanii.
W końcówce kampanii wyborczej Biden rozlicza Trumpa z ustawy o ubezpieczeniach zdrowotnych i braku centralnej polityki w walce z pandemią. Natomiast Trumpowi brakuje spójnego przesłania i posiłkuje się doraźnymi wybiegami, np. atakami na Joe Bidena i głównego epidemiologa Ameryki, czy teorią, że Osama bin Laden nie zginął tak naprawdę w 2011 r. Pogrąża się też w oczach sceptycznych wyborców, organizując tłumne wiece, gdy dobowa liczba zachorowań na Covid-19 sięga szczytu.