Stanęła na czele rządu po zwycięstwie wyborczym jej Partii Pracy w 2017 r., mając 37 lat. Młodszej premier nie było wtedy w żadnym innym kraju. Przyciągnęła uwagę mediów, można było nawet mówić o „jacindamanii”. Nigdy wcześniej o pięciomilionowej Nowej Zelandii tyle się nie pisało. Ardern wyrosła na gwiazdę feminizmu i postępowego świata.
Ogłosiła radykalną walkę ze zmianami klimatu. Jeszcze zanim stanęła na czele rządu, wspierała wprowadzenie małżeństw par tej samej płci, a potem jako pierwszy nowozelandzki premier wzięła udział w paradzie równości. Za jej urzędowania zalegalizowano używanie marihuany. Dużo uwagi poświęcała najuboższym i Maorysom.
Czytaj więcej
Sąd Najwyższy Nowej Zelandii orzekł w poniedziałek, że fakt, iż osoby, które mogą brać udział w wyborach w kraju, muszą mieć ukończone 18 lat, jest dyskryminacją. Orzeczenie zmusza parlament do debaty na temat obniżenia wieku wyborczego.
Zasłynęła też radykalną walką z covidem – Nowa Zelandia, na wiele miesięcy całkowicie odizolowana od świata, przeżyła kilka lockdownów. Po dwóch latach pandemii notowania jej partii, która w 2020 r. zdobyła 50 proc. głosów, zaczęły spadać. Teraz w sondażach ma około 33 proc. poparcia, kilka punktów procentowych mniej niż opozycyjna centroprawicowa Partia Narodowa (trzy lata temu zdobyła 25,6 proc.). Wybory odbędą się w październiku.
W czwartek wstrząśnięci Nowozelandczycy usłyszeli, jak Ardern, łamiącym się głosem i ze łzami w oczach, zapowiada, że 7 lutego odchodzi ze stanowiska premiera. Nowego przewodniczącego Partii Pracy i przyszłego szefa rządu poznamy już w niedzielę.