– My chcemy pokoju, a popatrzcie, jak zachowuje się lewicowa, żądna wojny opozycja. Nie pozwolimy na to, aby obywatele naszego kraju, jak i Węgrzy na Zakarpaciu stali się obiektem ataku wojskowego – grzmiał na niedawnym wiecu premier Viktor Orbán. Było to wyraźne odniesienie do rakietowego ataku na ośrodek wojskowy w Jaworowie, przy granicy z Polską. Premier i jego Fidesz liczą na głosy tysięcy etnicznych Węgrów z ukraińskiego Zakarpacia. Mają węgierskie obywatelstwo i nie najlepsze doświadczenia z władzami w Kijowie.
3 kwietnia Węgrzy dokonają wyboru nowego parlamentu. Od 12 lat króluje w nim nieprzerwanie Fidesz Viktora Orbána wraz z niewielkim prawicowym ugrupowaniem KDNP. Tym razem przeciwnikiem jest zjednoczona opozycja, będąca sojuszem sześciu partii występujących pod szyldem „Wspólnie dla Węgier”. Jej liderem został jesienią ubiegłego roku Péter Márki-Zay, który nie jest w stanie zapobiec ujawniającym się pęknięciom w obozie opozycji.
Węgierskie media, w zdecydowanej większości opanowane przez zwolenników Orbána, nie nazywają wojny po imieniu
Opowiada się ona jednoznacznie po stronie władz w Kijowie, domagając się węgierskiej pomocy dla ofiar rosyjskiej agresji oraz zdystansowania od Rosji, z której prezydentem węgierski przywódca utrzymuje bliskie, nieomal przyjacielskie relacje.
Z kolei szef Fideszu wykorzystuje wojnę na Ukrainie w kampanii wyborczej, grając na nastrojach społecznych obietnicami, że nie dopuści do tego, aby Węgry zostały wciągnięte w wojnę. Z tego powodu nie wyraża zgody na transport broni dla Ukrainy przez węgierskie terytorium i akceptuje co najwyżej kontyngent wojsk NATO w rejonie granicy. – Najlepsza jest ta wojna, której da się uniknąć – mówi Orbán. Z drugiej strony Budapeszt nie zablokował sankcji UE wobec Rosji ani dostaw broni dla Ukrainy. Węgry odmówiły jedynie ich finansowania. To ukłon pod adresem prezydenta Putina. Niejedyny.