Trump nie wygra z Meksykiem

Prezydent USA niby postawił na swoim: za zawieszenie karnych ceł meksykańska Gwardia Narodowa ma pilnować granicy. Ale to teatr – przemyt ludzi i narkotyków nie ustanie.

Publikacja: 05.02.2025 04:36

Granica USA-Meksyk

Granica USA-Meksyk

Foto: AFP Photo / US Department of Defense / US Marine Corps Lance Cpl. Caleb Goodwin

Żona Carlosa Barrachiny, profesora politologii na Uniwersytecie Anáhuac w stolicy Meksyku, w kampanii przed wyborami w czerwcu zeszłego roku okazała się bardzo nieostrożna. Występując w imieniu opozycji, zorganizowała spotkanie na terenie, który jeden z gangów narkotykowych uważał za swój. 

– Przyszli i przy wszystkich obcięli palec Danielowi, asystentowi mojej żony. Miała szczęście, bo gdyby to byli twardziele, już by nie żyła – mówi „Rzeczpospolitej” profesor Barrachina. 

Co roku w Meksyku około 40 tys. osób pada ofiarą zabójstw lub bezpowrotnie ginie. To niewiele mniej, niż Amerykanie stracili w czasie całej wojny w Wietnamie. 

– Meksyk jest zasadniczo podzielony na trzy części. W pierwszej państwo właściwie nie jest obecne. Rządzą gangi, które rywalizują między sobą. Tak jest w stanach Michoacán, Guerrero, Sinaloa czy Morelos. To tu dochodzi do największej liczby zabójstw. Druga część to także upadłe państwo, rządzą gangi. Ale tu organizacje przestępcze podzieliły między sobą teren. Zasadniczo ci, którzy przestrzegają reguł, mają spokój. To Veracruz, Tamaulipas, Quintana Roo, Campeche czy Tabasco. W reszcie Meksyku państwo, owszem, jest obecne, ale aby się utrzymać, ściera się z gangami. I tu też jest bardzo dużo przemocy – tłumaczy Barrachina. 

Meksykańskie państwo zawsze było słabe. Nie kontroluje znacznej części terytorium kraju

Historia meksykańskich gangów jest długa. Wynika ze strategicznego położenia kraju: na drodze między wielkimi producentami kokainy jak kartel Medellin w Kolumbii a kluczowym rynkiem zbytu – Stanami Zjednoczonymi. Temu układowi starał się położyć kres wybrany w 2006 r. prezydent Felipe Calderón. Sam wywodził się ze stanu Michoacán nad Pacyfikiem, jedną z baz gangów zwanych tu „narco”. Wciągał do współpracy amerykańską Agencję do Walki z Narkotykami (DEA). Tak zaczęła się trwająca do dziś wojna z narkotykami – war on drugs. Jej bilans jest porażający: przynajmniej pół miliona zabitych i bilion dolarów pomocy USA.

Czytaj więcej

Jędrzej Bielecki: Latynosi nie potępiają Putina

– Kiedy Calderón odchodził, mieliśmy przynajmniej trzy razy więcej zabójstw rocznie, niż gdy obejmował władzę. A przemyt i produkcja narkotyków się nie zmniejszyły – tłumaczy Carlos Barrachina. 

Frontalne starcie z gangami spowodowało, że kilka wielkich karteli rozpadło się na mnogość mniejszych, znacznie trudniejszych do kontrolowania. Dziś, owszem, działają ogromne grupy przestępcze, jak Sinaloa i Jalisco New Generation (JNG), ale jest też przynajmniej 200 innych. Meksykańskie państwo, zawsze słabe, nie może sobie z nimi dać rady.

– Nie można domagać się od lokalnych policjantów, sędziów, urzędników, aby byli herosami. Wiedzą, że jeśli nie podporządkują się gangom, zginą – mówi Barrachina.

Bo też od początku XXI wieku gangi bardzo rozwinęły swoją działalność, zdobyły ogromne środki finansowe. Przejęły od Medellin kontrolę nad międzynarodowym handlem heroiną. Zaczęły też produkcję w samym Meksyku narkotyków syntetycznych, jak metamfetamina czy fentanyl. Jej wykrycie jest niezwykle trudne, bo inaczej niż z kokainą nie potrzeba do tego żadnych upraw. Wystarczy niewielki garaż, gdzie łączy się surowce sprowadzane często z Chin. Przebicie jest zaś ogromne: pastylka fentanylu kosztuje pięć razy więcej u dealera w Nowym Jorku czy Los Angeles niż koszty jej wytworzenia w Meksyku.

Gangi zarabiają nie tylko na narkotykach. Biorą haracz od produkcji niemal wszystkiego 

Ale narkotyki to dziś może jedna trzecia dochodów meksykańskich gangów. Zarabiają przynajmniej drugie tyle na wymuszeniach. Mowa o kraju, gdzie właściwie nie da się prowadzić restauracji, gospodarstwa rolnego czy połowów bez opłacenia haraczu dla „narco”.

– Prowadzisz sklepik spożywczy, powiedzmy, w Cancun i nie chcesz też sprzedawać narkotyków? Na drugi dzień nie ma cię – mówi krótko Barrachina.

Czytaj więcej

Donald Trump dobija globalizację. Zapowiada ofensywę

W ten sposób niespodziewanym źródłem dochodów dla grup przestępczych stał się na przykład eksport awokado, jednej ze specjalności Meksyku. Czy wydobycie ropy, na co oficjalnie wyłączność ma państwowy potentat Pemex.

Paradoksalnie przejęciu kontroli nad państwem przez zorganizowaną przestępczość pomogła demokratyzacja kraju. W 2000 r., po 75 latach monopolu, władzę oddała Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna (PRI). Za jej czasów kraj, owszem, był skorumpowany. Ale to mimo wszystko państwo określało, dokąd sięgają wpływy „narco”. Decentralizacja i rywalizacja różnych partii spowodowała jednak, że na znaczeniu zyskali politycy lokalni. A ci nie byli zdolni oprzeć się pokusie łapówek i groźbie zabójstwa z rąk grup przestępczych. Dodatkowym problemem jest ogromny przemyt broni ze Stanów Zjednoczonych. Meksyk ma bardzo restrykcyjne zasady sprzedaży i posiadania uzbrojenia. Co z tego, kiedy rząd nie jest w stanie wymusić ich przestrzegania. 

W 2012 r. do władzy powróciła PRI, prezydentem został Enrique Peña Nieto. Na fali meksykańskiego nacjonalizmu wyrzucił funkcjonariuszy DEA i zapowiedział, że sam Meksyk da sobie radę z kartelami narkotykowymi. Na papierze wygląda to całkiem realistycznie: dla „narco” pracuje bezpośrednio około 200 tys. osób, z czego mniej więcej połowa pod bronią. Państwo zatrudnia zaś 370 tys. policjantów, 260 tys. żołnierzy i 100 tys. funkcjonariuszy Gwardii Narodowej. Jednak jak wielu z nich jest gotowych walczyć ze znacznie lepiej opłacanymi przez kartele bandytami? 

– „Narco” mówią nawet, gdzie wojskowi na przepustkach mogą pójść, a gdzie nie. Świat odwrócił się do góry nogami – mówi Barrachina. 

Za Peña Niety nie było inaczej. Wiele oddziałów nie wychodziło z koszar, liczba morderstw poszybowała jeszcze wyżej i od tego czasu właściwie nie spada. Calima, Zamora, Manzanilla, Zacatecas, Ciudad Obregón, Tijuana, Ciudad Juarez: na liście dziesięciu miast świata, gdzie dochodzi do największej liczby zabójstw na 100 tys. mieszkańców, do dziś aż siedem znajduje się w Meksyku.

Pocałunki zamiast kul: prezydent López Obrador chciał wsparciem socjalnym zlikwidować powody rozwoju karteli

Na fali niezadowolenia z takiego stanu rzeczy do władzy doszedł po raz pierwszy przywódca radykalnie lewicowej partii Morena Andrés Manuel López Obrador, powszechnie znany jako AMLO. „Abrazos, no balazos” (przytulenia zamiast kul) miało być przewodnim hasłem jego rządów. Zamiast zwalczać kartele, nowy prezydent postanowił zlikwidować powody, dla których się one rozwinęły. Rozbudował programy socjalne, wdrożył wielkie projekty rozwoju infrastruktury, jak kolei prowadzącej do największych zabytków z epoki Majów na półwyspie Jukatan. 

Rządy AMLO zbiegły się jednak z prezydenturą Donalda Trumpa, który uczynił z uszczelnienia granicy z Meksykiem jeden z priorytetów rządów.

Czytaj więcej

Meksyk potrzebuje rewolucji

– To stworzyło jeszcze jedno źródło dochodów dla grup przestępczych. Sforsowanie granicy stało się trudniejsze, wymagało całych struktur, a nie tylko pojedynczych przemytników, tzw. kojotów – mówi profesor Barrachina.

U progu rządów Trumpa w 2017 r. amerykańska straż graniczna zatrzymała mniej więcej pół miliona razy osoby próbujące przedostać się nielegalnie do USA. Cztery lata później było już ich trzy razy więcej. Powstały też nowe szlaki przerzutu. Samoloty pełne chętnych do życia w Ameryce z Afryki i Azji lądują w Nikaragui i ich pasażerowie są przeprowadzani aż do granicy ze Stanami i dalej na północ. Hiszpański bank BBVA szacuje, że gangi zarabiają średnio 12 tys. dol. od osoby za taką usługę. 

– Byłem niedawno w Ciudad Juarez na granicy z USA. Tam nikt nie koczuje przy murze, wszyscy go forsują. Po drugiej stronie meksykańskie gangi mają swoich ludzi we wszystkich miastach Ameryki – mówi Barrachina. 

Za rządów AMLO gangi narkotykowe niczym ośmiornica przejęły kontrolę nad kolejnymi stanami Meksyku. Jego gospodarką, urzędami. I nic nie wskazuje na to, aby następczyni prezydenta, wywodząca się także z partii Morena Claudia Sheinbaum miała zmienić swoją politykę. Chyba że gdy chodzi o demokrację.

– Meksyk nie stanie się nową Wenezuelą. Ale wracamy do systemu jednej partii, jak za PRI. W tym Meksykanie się odnajdują – mówi Carlos Barrachina. 

Powstrzymanie potoku narkotyków i nielegalnych imigrantów wymagałoby więc przebudowy od podstaw meksykańskiego państwa. To zadanie tytaniczne nawet dla USA. Trump nie zdaje sobie z tego sprawy? 

– Nie sądzę, aby w ogóle mu zależało na rozwiązaniu problemu imigrantów i narkotyków. Właśnie przyjechali jego przedstawiciele, mówili o konieczności koncentracji walki na gangach Tren de Aragua z Wenezueli i Mara Salvatrucha z Salwadoru, które odgrywają przecież marginalne znacznie w stosunku do Sinaloa czy Jalisco. Trump potrzebuje spektaklu, aby pokazać republikańskim wyborcom, że coś robi, aby zachować anglosaski charakter Ameryki. Ale to tylko teatr – uważa Barrachina. 

Żona Carlosa Barrachiny, profesora politologii na Uniwersytecie Anáhuac w stolicy Meksyku, w kampanii przed wyborami w czerwcu zeszłego roku okazała się bardzo nieostrożna. Występując w imieniu opozycji, zorganizowała spotkanie na terenie, który jeden z gangów narkotykowych uważał za swój. 

– Przyszli i przy wszystkich obcięli palec Danielowi, asystentowi mojej żony. Miała szczęście, bo gdyby to byli twardziele, już by nie żyła – mówi „Rzeczpospolitej” profesor Barrachina. 

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Polityka
Konrad Kobielewski: Kanada powinna przyjąć strategię „Canada First”, stając się supermocarstwem energetycznym
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Polityka
Ukraina udostępni surowce Stanom Zjednoczonym? Wołodymyr Zełenski odpowiada
Polityka
„Podróżujący LGB” zamiast „podróżujący LGBT”. Zmiany na stronach rządowych USA
Polityka
Biden podpisał kontrakt z agencją talentów. Współpracowali z nią Obama i Clinton
Polityka
Widmo wojny handlowej nad Atlantykiem. Co dalej z zakupami amerykańskiej broni?