U progu drugiego miesiąca wojny na Ukrainie zachodnia machina nakładania kar na Rosję wyraźnie się zacięła. Po czterech rundach restrykcji koordynowanych przez Amerykę, Unię i Wielką Brytanię nie widać na razie nowych inicjatyw. I to mimo że udział w ten czwartek w Brukseli Joe Bidena w szczycie UE i NATO byłby znakomitą okazją do ich ogłoszenia.
Amerykański prezydent od początku stawiał sprawę jasno: Stany nie wezmą bezpośredniego udziału w ukraińskiej wojnie. Dlatego obok dostarczania broni Ukraińcom bezprecedensowe sankcje zawsze były głównym narzędziem USA dla pokonania Kremla. Chodziło o podniesienie tak wysoko ceny inwazji dla otoczenia Władimira Putina i szerzej rosyjskiego społeczeństwa, aby zdecydowali się na obalenie dyktatora lub przynajmniej skłonienie go do zaprzestania walk.
Spadek, ale nie dramat
Czy to się udało? Źródła dyplomatyczne zalecają cierpliwość. Ich zdaniem dopiero w kwietniu będą w pełni odczuwalne dla Rosjan nałożone przez Zachód restrykcje.
Czytaj więcej
Kreml, jak może, ukrywa wielkość strat swojej najezdniczej armii, która coraz częściej okopuje się na zajętych terenach.
Mimo wszystko Goldman Sachs ogłosił swoją ocenę skutków strategii forsowanej przez Bidena. Jej obraz jest mieszany. Bank spodziewa się, że w tym roku dochód narodowy kraju załamie się o 10 proc. To tyle, co w czasie kryzysu w 1998 r., który zmusił do odejścia Borysa Jelcyna i otworzył drogę do władzy dla Putina. Nawet w środku kryzysu finansowego w 2009 r. recesja (7,8 proc.) była płytsza.