Białorusko-rosyjskie relacje przeżywają chyba najostrzejszy kryzys od upadku Związku Radzieckiego. Prawdziwą burzę wywołał w ubiegłym tygodniu w Brześciu rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew, który wprost zasugerował, że bez „głębokiej integracji" nie będzie miliardowego wsparcia finansowego. Zaproponował wspólną walutę, sąd, służbę celną oraz izbę rozrachunkową. Mówił też o „całkowitej realizacji " porozumienia „o Państwie Związkowym Białorusi i Rosji" z 1999 roku, co w zasadzie oznacza inkorporację Białorusi przez Rosję.
– Zrozumiałem sugestię: dostaniecie ropę, a w zamian niszczycie państwo i wchodzicie w skład Rosji. Tego nigdy nie będzie – grzmiał Łukaszenko. Wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie będzie musiał podjąć decyzję, od której będzie zależało, czy Białoruś pozostanie niepodległym państwem czy „zjednoczy się z Rosją".
– Łukaszenko zbyt często mówi o suwerenności, ale gdy chodzi o obniżenie cen na surowce energetyczne, zawsze odwołuje się do państwa związkowego. Gdy nie dostaje tego, co chce, ponownie mówi o suwerenności i alarmuje, że ktoś jej zagraża. W Rosji tego mają serdecznie dość – mówi „Rzeczpospolitej" rosyjski politolog Aleksiej Muchin, szef współpracującego z Kremlem moskiewskiego Centrum Informacji Politycznej.
– Aleksander Łukaszenko dostał wyraźną i twardą propozycję z Moskwy. Łukaszenko za pomocą dyplomacji wahadłowej próbuje złagodzić tę propozycję, a nawet liczy, że Rosja całkiem się wycofa. Rosja się nie wycofa. Tym razem prezydent Białorusi będzie musiał iść na kompromis – twierdzi.
W poniedziałek nacjonalistyczny lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski stwierdził, że Łukaszenko „musi się zdecydować". – Albo nasze relacje są rynkowe, albo wchodzicie w skład Federacji Rosyjskiej i płacicie niższą cenę – oświadczył Żyrinowski, cytowany przez rosyjskie media. – Jestem przekonany, że gdyby przeprowadzono referendum na Białorusi o powrocie w skład Rosji, zdecydowana większość Białorusinów opowiedziałaby się za tym – sugerował. Od lat lider LDPR jest uważany za „nieoficjalny język Kremla". To, co wprost nie wypada mówić władzom w Moskwie, mówi właśnie Żyrinowski.