Bycie partią władzy bez władzy jest na dłuższą metę męczące. A Platforma Obywatelska męczy się tak już od 2015 roku. W polityce oprócz umiejętności projektowania świata i państwa oraz poszukiwania sposobów na rozwiązywanie problemów, potrzebne są umiejętności uwodzenia wyborców, charyzma i garść atrakcyjnych idei. Przydałaby się też sprawność w formułowaniu skrótów, w pigułce tłumaczących, jakie są ta wizja oraz idee. Ot, choćby takiego jak „polityka miłości", którą Donald Tusk skutecznie wojował z niemiłym i nastroszonym PiS-em w przedterminowych wyborach. Tuska jednak w bieżącej polityce prawie nie ma i nie wygląda na to, żeby miał ochotę znów uśmiechać się serdecznie do wyborców. Zostali Borys Budka i Grzegorz Schetyna, toczący wciąż w ukryciu walkę o prymat, bez nadziei na ostateczne zwycięstwo.
Powinien na tym skorzystać Rafał Trzaskowski, niezmiennie wskazywany w sondażach jako lider. Ale dziś jest on przywiązany do fotela prezydenta Warszawy, skąd nie istnieje sensowna droga ewakuacji. Zrezygnować nie może – zawiódłby wyborców. Przegrać następnych wyborów samorządowych nie powinien – bo w polityce nie należy przegrywać. Siedzi więc w ratuszowej wieży i czeka na kogoś, kto go uwolni.
Trudno się jednak dziwić, że nie udają mu się żadne pomysły ogólnopolityczne i ruchy społeczne – bo jeśli by się poświęcił jakiemuś nowemu projektowi, to musiałby zaniedbać obowiązki prezydenta stolicy. Markuje więc różne działania i traci potencjał. A jest wśród polityków PO chyba jedynym, który go posiada w odpowiednim rozmiarze.
W tej sytuacji kadrowej jedyne, co pozostaje całej KO, by konkurować z Polską 2050, która lidera posiada, to pilnowanie struktur samorządowych i praca nad zwiększeniem swojej atrakcyjności. Z tym pierwszym idzie różnie – jak choćby w dolnośląskim sejmiku, gdzie PO właśnie przegrała rozgrywkę o odebranie województwa PiS. Z tym drugim nie idzie wcale, o czym świadczy odsłonięcie własnej bezradności w sporze z lewicą. Żeby przewodzić, trzeba być bowiem przywódcą.