Premier zapowiada na najbliższy poniedziałek decyzję o losach Jarosława Gowina w rządzie. Ten nie musiałby się tak bardzo obawiać tego, co zrobi Donald Tusk, gdyby wiedział, że stoi za nim zwarta i silna grupa posłów. Tymczasem frakcja tzw. konserwatystów jest bardzo niejednorodna i nie do końca przewidywalna. Z drugiej strony na tym właśnie polega jej największa siła. Na wspólnocie przekonań, a nie partyjnych (bądź innych) interesów.
Konserwatyści są czy ich nie ma
Jeśli jej wielkość mierzyć ostatnim głosowaniem w sprawie liberalnego projektu ustawy o związkach partnerskich, to mówimy o grupie 40–50 posłów o konserwatywnych przekonaniach. Tyle średnio przychodzi także na organizowane pod patronatem Gowina spotkania w Sejmie. Są wśród nich tak różne osoby, jak Krzysztof Kwiatkowski, Marek Biernacki, John Godson, Czesław Mroczek, Elżbieta Radziszewska, Jacek Żalek, Jacek Tomczak, Michał Szczerba czy Jacek Rostowski, właśnie awansowany na wicepremiera.
Ale do tego należałoby doliczyć grupę posłów, którzy w pamiętnym głosowaniu wstrzymali się od głosu bądź głosowali „za". Byli bowiem posłowie, którzy w nieoficjalnych rozmowach z dziennikarzami przyznawali, że nie chcieli ostentacyjnie występować przeciwko premierowi, ale liczyli na ukręcenie ustawie łba później w pracach w sejmowej komisji.
To daje już grupę blisko 70–80 osób.
Podziały w Platformie nigdy nie były proste. I dzisiaj, co widać wyraźnie po konserwatystach (często ze sobą skonfliktowanych i wywodzących się z różnych środowisk), są być może jeszcze bardziej skomplikowane.