[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/06/pawel-lisicki-polska-pamiec-niemiecka-obojetnosc/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Zdaniem tych publicystów problem szefowej BdV został rozwiązany na wieki wieków. Pojawiają się wprawdzie też opinie sceptyków. Wskazują oni, że sukces rządu kupiony został za ogromną cenę. Paradoksalnie to Polacy wypromowali Steinbach i, co gorsza, zmuszając Berlin do ustępstw, uczynili z niej ofiarę nagonki. Zresztą, nawet jeśli pani Eriki nie ma we władzach fundacji, to i tak jej projekt – zrównujący losy tych uchodźców, którzy musieli opuścić ojczyste tereny wskutek obcej agresji, i tych, którzy w pewnym momencie ponosili współodpowiedzialność i popierali zbrodniczy reżim – będzie realizowany. I choć to prawda, że Niemcy ugięli się pod naciskiem Bartoszewskiego, to jego działania przypominały raczej ułańską szarżę niż przemyślaną szachową rozgrywkę.
Zostawmy jednak kwestię realności sukcesu na boku. W całej dyskusji zabrakło, sądzę, jednego elementu. Nawet jeśli polska strona słusznie starała się odwieść Niemców od wprowadzenia Steinbach do władz fundacji, to dlaczego Polacy nie potrafili dotrzeć ze swym punktem widzenia do niemieckiej opinii publicznej? Dlaczego tym razem polskie stanowisko tak powszechnie odebrano w Niemczech jako wyraz fobii i dziwactwo, a polskie argumenty w najlepszym przypadku natrafiały na obojętność? Czy tylko dlatego, że mamy mniej skutecznych dyplomatów?
Chyba nie. Warto raczej zapytać, co sami zrobiliśmy, żeby przypomnieć, jak naprawdę wyglądała historia? Ile powstało polskich filmów pokazujących nieporównywalną niemal z niczym skalę niemieckich wojennych zbrodni na Polakach, które pod względem atrakcyjności mogłyby konkurować z takimi produkcjami jak „Drezno”, „Ucieczka” i „Gustloff”?
Czy poza Muzeum Powstania Warszawskiego pojawiły się jakiekolwiek inne instytucje, które mogłyby propagować i wspierać polską wizję przeszłości? Odpowiedź jest prosta: nie. Otóż nie wygra się walki o historię, jeśli samemu nie ma się jasnej wizji tego, o co trzeba walczyć.