[srodtytul]9 sierpnia[/srodtytul]
Wpół do szóstej obudził mnie dziwny dźwięk – jakby niebo wibrowało – ni to salut, ni alarm. Przypominało szalony chichot. Potem Krzych powiedział, że to był loon. Wyjrzałem z namiotu – dookoła syf. Łukasz nazwał to „junk”. W ten sposób z samego rana poznałem dwa nowe słowa.
Loon to ptak z rodziny nurów, wielkości sporej kaczki albo małej gęsi. Doskonały pływak i nurek. Poza tym wytwale lata na długie dystanse, łączy się w pary na całe życie i symbolizuje dzikie ostępy. Nic dziwnego, że często występował w legendach indiańskich. Niestety, kwaśne deszcze, jady przemysłowe i rozwój turystyki powodują, że populacja loona zmniejsza się z roku na rok. Całkiem możliwe, że wkrótce będziemy go oglądać jedynie na kanadyjskiej jednodolarówce (potocznie „loonie”), na której umieszczono jego wizerunek. Rzekomo przynosi szczęście...
A propos kanadyjskich dolarów Krzychu opowiedział nam swoją przygodę w Polsce w 1994 roku. Wracał nad ranem, nieco podcięty, taksówką do domu. Po drodze gadali z taksówkarzem o Kanadzie, ten spytał, czy Kasprzyk ma przy sobie kanadyjskie pieniądze, bo w życiu ich nie widział. Krzych pokazał mu piątkę z zimorodkiem, dychę z rybołowem i bodaj pięć dych ze śnieżną sową. Taksówkarz nabożnie obejrzał, usta w podkówkę i niemal płacząc, wyszeptał: „Boże, jaki piękny kraj ta Kanada, zwierzaki mają na pieniądzach. A u nas mordy polityczne i nominał, że aż wstyd, tyle zer”. Po czym dorzucił: „Niech pan uważa, bo łatwo się pomylić: wały w okularach mają cztery zera, a bez okularów – pięć”. Z tymi zerami na wałach mogło być na odwrót. Któż by to dzisiaj pamiętał?
Natomiast „junk” to odpady, śmietnik. Im więcej śmiecia w dzisiejszym świecie – twierdzi Łukasz – tym większa pogarda w samym wyrazie. Kiedyś słowo „junk” odnosiło się wyłącznie do zużytych lin okrętowych, w nowoczesnej angielszczyźnie epoki konsumeryzmu robi zawrotną karierę, uogólniając w negatywie wszelką staroć.