Żeby uwierzyć w koniec kryzysu, musielibyśmy uwierzyć w koniec tego wszystkiego, co go wywołało. Skutki leczy się, usuwając przyczyny. Tak to działało w przeszłości. Ci z państwa, którzy uważają, że to chciwość wywołała krach finansowy, muszą sobie zadać pytanie, czy kapitalizm dostatecznie mocno został już skrępowany, żeby zmienić naturę człowieka. Czy ostatni wzrost na giełdzie to już efekt końca ludzkiej zachłanności? Jeżeli jednak bliżej państwu do klasyków ekonomii i uważacie, że to nadmiar regulacji doprowadził do kryzysu, to trudno nam będzie podzielać optymizm polityków.
Nie tylko, że regulacji przybywa, ale w gospodarcze ożywienie nie wierzą nawet ci, którzy je głoszą. Prezydent Barack Obama planuje kolejny pakiet stymulacyjny. Przecież nie dlatego, że pierwszy odniósł skutek. Amerykański szef Banku Rezerw Federalnych utrzymuje stopy procentowe na najniższym poziomie w historii. Chyba nie dlatego, że wierzy w szybkie ożywienie gospodarcze. Kanclerz Angela Merkel wydłuża, i tak już długie, roczne świadczenia dla bezrobotnych. Mało więc prawdopodobne, żeby liczyła na rychły spadek bezrobocia. Paryż i Warszawa zwiększają dotacje dla firm, które wstrzymają się ze zwolnieniami pracowników. Raczej nie z powodu wiary w trwały wzrost gospodarczy. Rządy, zamiast ograniczać interwencje w gospodarkę, przejmują odpowiedzialność za kolejne długi prywatnych korporacji.
[srodtytul]Sztuczna koniunktura[/srodtytul]
Kilka państw europejskich po raz pierwszy od 2008 roku odnotowało nawet wzrost PKB. A Włochy, Austria, Holandia, Niemcy i Francja ogłosiły koniec recesji. W ogonie wloką się jeszcze Wielka Brytania, Grecja, Irlandia, Hiszpania, ale i one zaciągają długi jak szalone. Pompują gotówkę w gospodarkę, w nadziei, że krzywa wzrostu im się odkształci. I tak w październiku cała strefa euro mogła się już pochwalić nadwyżką w handlu zagranicznym. Dla jednych to powód do otwierania szampana, ale dla ekonomistów prześwietlających każdą liczbę to raczej sygnał alarmowy.
Wzrost PKB liczony jest od bardzo niskiego poziomu. Mamy za sobą największe załamanie gospodarcze od końca II wojny. Jeden procent wzrostu dla całej strefy euro to w najlepszym wypadku stagnacja (stagflacja). Nadwyżki w handlu zagranicznym to w dużej mierze efekt malejącego importu. A dokładniej mniejszej konsumpcji energii, paliwa, najniższych od lat wydatków na zagraniczne podróże czy towary luksusowe. Niemcy, Irlandia, Holandia skorzystały też na chińskich pakietach stymulacyjnych. Rząd w Pekinie wydał blisko 600 mld na inwestycje w infrastrukturę. To wymagało zakupu nowych maszyn, technologii, samolotów, kolei. Ale jak wszystkie dotacje ta też ma się ku końcowi, a najważniejsze europejskie kierunki eksportowe, czyli Stany Zjednoczone i Japonia, pozostają pod kreską.