Kończy się noc, zaczyna dzień. Taksówkarze – jeśli nie zapomną – przełączają liczniki z powrotem na pierwszą taryfę. W dni powszednie otwierają się sklepy spożywcze i kioski z gazetami, w dniu wyborów – jeśli przewodniczący komisji nie zaśpi – lokale wyborcze. Ale godzina 6.00 została zdemonizowana przez lewicowych publicystów, bo to zwykle wtedy – jak mówi ich ulubiona figura retoryczna – do drzwi pukają smutni panowie, aby skuć w kajdanki Bogu ducha winnego obywatela, który miał się narazić władzy państwowej (IV RP oczywiście). Prawicowcy odparowują, że o 6.00 budzi się raczej premier Donald Tusk. Po co tak wcześnie? „Żeby móc dłużej nic nie robić".
8.41
Najczarniejsza z polskich godzin, choć spowita mleczną mgłą.
10 kwietnia 2010 roku samolot Tu-154 z prezydentem Lechem Kaczyńskim i 95 innymi osobami na pokładzie uderza o smoleńską ziemię. Początkowo podawano, że było to o 8.56, ale po odczytaniu wskazań aparatury samolotowej – dopiero dwa tygodnie po katastrofie – okazało się, że wydarzyła się ona kwadrans wcześniej. Czyli o 8.41. I to o tej porze dziesiątego dnia każdego miesiąca na chwilę modlitwy i zadumy przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu – ale też w wielu innych miejscach kraju – spotykają się dziesiątki ludzi. Milkną rozmowy, wyją syreny, odsłaniane są pomniki, koncelebrowane msze święte. Zdarzają się też spontaniczne akcje, takie jak blokada ronda w centrum Warszawy, gdy kierowcy zatrzymują samochody i naciskają klaksony, a policja nie interweniuje.
9.00
Symbol wprowadzenia stanu wojennego. Starsi pamiętają raczej brak radiowych „60 minut na godzinę", ale młodsi – brak telewizyjnego „Teleranka". Program nadawano przez lata w niedzielne poranki – miał odciągać dzieci od porannej mszy świętej – jednak 13 grudnia 1981 roku kolorowy kogucik nie wskoczył jak zwykle na płot i nie zaczął piać. Zamiast niego widać było szare „mrówki" i nawet zwyczajowe kręcenie anteną nie pomagało. Potem na ekranach pojawił się pan generał, który ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. I jak gdyby nigdy nic telewizja wznowiła program – nadała teatr dla dzieci o przygodach Bromby. Dzieci stanu wojennego – w ramach modnego sentymentu za PRL – zakładają dzisiaj „Telerankowi" konto na Facebooku i wspominają gwiazdę programu Tadeusza Brosia, który po zwolnieniu z telewizji jeździł jako taksówkarz, został alkoholikiem i ogłosił bankructwo.
11.11
Znów mija ta godzina, co mosty przypomina/ prawdziwe jak powietrza stal/ lecz każdej stali twardość/ nad marnościami marność/ i dni młodości będzie żal/ Na zegarze mija właśnie jedenasta jedenaście/ Dwa filary, dwie przepaście/ Jedenasta jedenaście/ Światła jeszcze mi nie gaście" – śpiewa Grzegorz Turnau na płycie „11:11". I dodaje, że ludzie, którym przytrafiają się w życiu różne dziwne rzeczy – między innymi częste dostrzeganie takich godzin – nazywani są Lightworkers, czyli Misjonarze Światła. Są ich setki, co widać na forach internetowych pęczniejących od osób potwierdzających fenomen numerologiczny związany z 11.11 – choć zwolenników mają też 13.13, 17.17, a zwłaszcza 22.22 – ilekroć spojrzysz na zegarek, trafia się właśnie ta godzina. 11.11 doczekała się też horroru ze sobą w roli tytułowej: kobieta z małego miasteczka wciąż widzi znaki i nie umie sobie z nimi poradzić.
11.55
Czyli za pięć dwunasta. Godzina symboliczna, bo w Polsce coraz więcej rzeczy – żeby nie powiedzieć: wszystko – robi się na ostatnią chwilę. Do tego zwykle w nerwach, bo wcześniej jakoś ważniejsze były inne sprawy. Działamy w myśl zasady, że zawsze powinno – a raczej musi – się udać. Pisał o tym już Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu": „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie/ Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie!". Czyli nasza swojska urocza prowizorka. W ten sposób kupujemy prezenty na Wigilię, pakujemy się na wakacyjny wyjazd. Stadiony na Euro 2012 też budujemy na ostatnią chwilę, co może się jeszcze udać, ale dróg to nawet na 12.05 nie będzie... Jednak grunt to wadę przekuć w zaletę, dlatego na warszawskiej Białołęce wyrosło studio urody „Za pięć 12" sugerujące, że o image nie warto dbać na co dzień, bo tuż przed imprezą można przecież przypudrować nosek.