„Swoją drogą jest imponujące ile w świecie anglosaskim funkcjonuje think-tanków i analityków zajmujących się analizowaniem tak odległej dla nich wojny. My jesteśmy tuż obok, a poza S&F (Strategy and Future – think tank Jacka Bartosiaka – od red.) i kilkoma niezależnymi amatorami nie mamy chyba żadnego ośrodka, który specjalizuje się w analizach wojennych i coś publikuje po polsku czy angielsku. ASzWoj (Akademia Sztuki Wojennej – od red.) nie istnieje w debacie, inne uczelnie wojskowe też. Stracona szansa” – napisał jeszcze w zeszłym roku Krzysztof Bosak. Tym samym lider Konfederacji pochwalił się w serwisie X, że nie zna tak szacownej instytucji jak Ośrodek Studiów Wschodnich.
To smutne, że wicemarszałek Sejmu nie docenia państwowego ośrodka. Nad tym zaś, że za poważny Bosak uznaje zespół Bartosiaka, spuśćmy życzliwie zasłonę milczenia.
„Fajnie, że Unia wywalczyła (po dekadzie?) tę jedną ładowarkę, ale jeśli to ma być symbol jej sprawstwa, to trochę to nie rokuje na trudne czasy i coraz poważniejsze wyzwania” – uważa z kolei Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego. Jakby nie było Funduszu Odbudowy czy strefy Schengen. Unię najłatwiej obśmiać, sięgając po argumentum ad bananum. Och ma problemy, ale sprowadzanie dyskusji do gniazdka czy krzywizny owocu, trudno traktować jako zaproszenie do pogłębionej debaty.
Swoją drogą, przypomina mi się książka Tomasza Markiewki „Nic się nie działo. Historia życia mojej babki". Autor cofa się wspomnieniami do referendum, które zdecydowało o akcesie Polski do UE: większość mieszkańców jego rodzinnej wsi, Liszkowa, była za, prognozując korzyści, choć wcześniej te same osoby głosowały na Samoobronę.