Witek też tu jest, najpełniej widzimy go w powieści Edwarda Stachury „Cała jaskrawość". Jej bohater, wraz z Witkiem właśnie, podróżuje pekaesami po kraju, obaj pomagają Potęgowej w wykopkach na Kujawach, piją piwo i turlają się po miedzach, chłoną dziejący się świat, bo przecież „wszystko jest poezją" („Od razu lepiej się poczułem, jak wypiłem – powiedział Witek. – Tak jakby mi się w środku spadochron otworzył"). Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością autora „Missa pagana", byłem przekonany, że Witek to wytwór poetyckiej wyobraźni Steda, jego alter ego. Może nawet Witek był wynikiem swoistego rozdwojenia jaźni, zapowiedzią choroby, w której pogrążał się poeta, zakończonej – jak wiemy – jego samobójczą śmiercią?

Lata 80. XX wieku. Trwa moda na Stachurę, odbywają się festiwale piosenki, popularność ociera się o kult, a wydanie dzieł zebranych w słynnych „dżinsowych" okładkach jest, niczym towar z mięsnego, przedmiotem pożądania sprzedawanym spod lady. I mało kto wtedy w kraju wiedział, że w tym samym czasie w Poznaniu wciąż żył Witek, czyli Wincenty Różański, przyjaciel Stachury. Że to postać jak najbardziej rzeczywista, oryginalny poeta, któremu teraz poświęcili książkę Wiesław Setlak i Marek Nalepa. Różański bardzo przeżył śmierć przyjaciela, bo wiele mu w życiu zawdzięczał (Sted zachęcał Witka do pisania i publikowania, dodawał mu odwagi, starał się o stypendia, doradzał), a ponadto, naznaczony schizofrenią, ciężko znosił ciemną noc stanu wojennego. „Miałem lęki. – wspominał po latach poeta. – Spałem z matką w pokoju. Nie wiem, jakim cudem dochodziłem do szpitala. [...] Był to straszny czas". W chorobie i stracie pomogła mu wiara: „modlitwa grzesznego/ modlitwa wygnania/ Norwidzie powszednich dni/ stedzie uchowaj ty mnie".

Różański, zmarły osiem lat temu, mimo choroby, biedy i zagubienia pisał dalej, tworzył „wiersze-dzieci", a ton jego poezji, zasadzony na lęku i łagodności, okazał się bardzo silny. Pięknie pisze o poecie Wiesław Setlak: „Łagodny, prostoduszny i ufny, nieraz do przesady, żył nie dzięki kalkulacji, a zawierzeniu. Wolał być, niż mieć. Gubił się w hipermarkecie, odnajdywał w świątyni". Jest autorem kilkunastu wybitnych zbiorów wierszy o oryginalnej, własnej dykcji, w drugiej części książki bardzo osobistej ich lektury dokonuje Marek Nalepa, tworząc swoisty diariusz zżycia się z poezją Wincentego Różańskiego.

I wielka szkoda, że jego dorobek jest dziś znany niemal wyłącznie koneserom współczesnej poezji, bo ewangeliczna postawa życiowa i poetyckie credo „syna bogini" tak bardzo odróżniają go od dzisiejszych poetów-celebrytów, jedną ręką piszących wiersze, a drugą pełne hejtu felietony, które mają spodobać się polityczno-medialnym decydentom. A w zamian – nagroda, grant i stypendium.