Oczywiście. Te teksty świetnie brzmiały, Baumgart zbierał owacje. Tyle że to było oszustwo. Rolnicy, którzy wzięli ziemię w użyczenie, już po roku stawali do przetargu o dzierżawę, a za trzy, cztery lata kupowali te grunty. A ci, co nie wzięli, zostali z niczym. Do dzisiaj wielu ludzi żałuje, że mogli wziąć 300 ha od państwa, a wzięli 10 ha. A ja to robiłem, bo rozumiałem wieś i zjawiska, które w niej zachodzą. Obok mnie tylko minister Józef Pilarczyk rozumiał świat wsi i potrzebę rozwoju rolnictwa towarowego. Reszta raczej pochylała się nad problemami małych gospodarstw. Przyznam, że we mnie też się dużo zmieniło po wybuchu wojny i pandemii. Co do oceny ważności spraw małomiasteczkowych i wiejskich zgadzam się z Arturem Balazsem. Dziś uważam, że państwo powinno umacniać gospodarstwa towarowe, które tworzą PKB w Polsce, ale zarazem podtrzymywać te małe, socjalne gospodarstwa. W czasie wojny może się zdarzyć, że tylko mali rolnicy podtrzymają produkcję żywności w Polsce. Bo gospodarstwa towarowe, które potrzebują wielkich maszyn, sterowanych przez satelity, mogą stać się celem ataku cybernetycznego. Jako socjolog wiem też, że może zaistnieć u nas taka sytuacja, jaką dzisiaj obserwujemy w Szwecji, we Włoszech, w Stanach Zjednoczonych, Australii – można być rolnikiem, świetnie zarabiać, dysponować wysoką technologią i nie mieć komu tego przekazać, bo dookoła nie będzie żadnych sąsiadów pracujących na roli. To jest wyzwanie dla Polski na XXII wiek.
A pan był przeciwko gospodarstwom socjalnym?
Nie. Byłem przeciwko opowieściom, że one nie upadną, bo ten czy inny polityk dojdzie do władzy. A tym właśnie wielu polityków mamiło wieś. Jako minister rolnictwa, gdy mówiłem, że małe gospodarstwa trzeba chronić i stworzyć im alternatywne źródło dochodu, to jednocześnie przygotowałem ustawę o rentach strukturalnych, ustawę o zalesianiu, chciałem wprowadzić ustawę o gospodarstwach gorzelanych, czyli uprawiających na najgorszej klasie gruntów ziemniaki i żyto, które później gorzelnie przerabiałyby na alkohol, a alkohol Orlen przerabiałby na paliwo. To wszystko można zrobić.
Z różnych badań wynika, że ponadprzeciętne poparcie na wsiach ma PiS. Dlaczego?
Bo na wsiach brakuje lokalnych liderów, którzy mogą poświęcić czas, żeby wytłumaczyć sąsiadom, że jeżeli dostali 1000 zł od rządu, ale różne opłaty poszły do góry o 1500 zł, to stracili 500 zł. Przez ostatnie 30 lat wieś falowała, czyli najpierw popierała Solidarność, później PSL, AWS, Samoobronę, a teraz PiS. I PiS rzeczywiście poświęciło bardzo dużo czasu na „edukację”, czyli na propagandę, która ciągle procentuje. To, że ktoś dostanie 100 zł dopłaty do świni, a musi znacznie więcej wydać na nawozy, jeszcze nie do wszystkich dociera. Szczególnie do tych rolników nietowarowych, ponieważ oni nie wytwarzają wartości dodanej. A jeżeli dostaną coś z zewnątrz, to jest to ich wartość dodana.
A może to poparcie dla PiS jest wysokie, bo ta partia wykonała sporo gestów pod adresem rolników, np. wprowadziła zasadę, iż emeryturę rolniczą można pobierać, nie oddając gospodarstwa?
To jest fatalny pomysł. W ten sposób obecna struktura wsi zostanie zakonserwowana. Tymczasem na wsiach powinien postępować proces konsolidacji. Jeżeli ktoś chce emerytury, to niech w sposób trwały pozbędzie się ziemi. Jestem zwolennikiem tego, żeby państwo, czyli całe społeczeństwo, ponosiło wysokie koszty w zamian za stabilizację żywnościową. A jeżeli ktoś chce sobie mieć 10 ha, to niech ma, ale gdy bierze emeryturę, to powinien je oddać. PiS zdecydowało, że nasze podatki, również pani i moje, idą na dofinansowanie rolnika, który dalej trzyma gospodarstwa.
To pan jest takim liberałem rolniczym?
Moi przeciwnicy często mi zarzucali, że rozumiem tylko rolników towarowych dobrze wykształconych, a tego drugiego świata nie rozumiem. Doskonale rozumiem ten drugi świat, tylko nie popieram polityków, którzy rolników oszukują. Przyznawanie komuś renty czy emerytury, mimo że nie przekazał gospodarstwa, jest fikcją i oszustwem, bo my w ten sposób dofinansowujemy poprzez babcię i dziadka, syna i córkę. Pamiętam moje długie rozmowy na ten temat, i nie tylko, z Włady-sławem Serafinem, Januszem Maksymiukiem i Andrzejem Lepperem. Spotykałem się z nimi co dziesięć dni i mówiłem im to samo co pani, ale młody byłem, niedoświadczony, nie przyszło mi do głowy, że oni nie będą chcieli rozwiązywać problemów, bo może się okazać, że nie będą potrzebni.
Artur Dziambor: Bosak stał się przypadkowym bohaterem
Konfederacja powiększy swoje poparcie, ale wcale nie tak bardzo, jak się niektórym wydaje. Ugrupowanie to jest zlepkiem różnych środowisk, które wzajemnie sobie ciążą - mówi Artur Dziambor, poseł koła parlamentarnego Wolnościowcy.
Co pan uważa za swój największy sukces z czasów, gdy był pan ministrem rolnictwa?
Ustawę o Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, którą przygotowałem w trzy dni i trzy noce z niewielkim zespołem. Na jej podstawie podpisałem pożyczkę w Stanach Zjednoczonych na pół miliarda dolarów. W ten sposób rozpocząłem przygotowanie polskiej wsi do pozyskiwania środków zewnętrznych. To był 1993 rok. Agencja powstała dopiero w roku 1994, ale założenia do niej przyjął rząd Suchockiej. Chwała premierowi Waldemarowi Pawlakowi, że tej ustawy nie wyrzucił do kosza, tylko ją wprowadził do Sejmu i przeforsował. Pamiętam, jak w rządzie Suchockiej mówiłem do Janusza Lewandowskiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego, obaj byli ministrami, że w tej instytucji będzie kiedyś pracowało kilkanaście tysięcy ludzi, żeby dystrybuować środki, które dostaniemy z Unii Europejskiej. Obydwaj się wtedy ze mnie śmiali i mieli za chłopczyka z marzeniami.
Tak słabo to rozumieli?
Ludzie z miast praktycznie w ogóle tego projektu nie rozumieli i wsi też nie rozumieli. Tak jest do dzisiaj. Kiedy premier Donald Tusk z Radosławem Sikorskim, szefem MSZ, polecieli do Kijowa, żeby wesprzeć Ukraińców podczas drugiego Majdanu, w pewnym momencie ktoś z delegacji powiedział: „my was tak wspieramy, a wy macie embargo na naszą żywność”. Niestety, dalszego ciągu tej rozmowy nie było. Ile razy byłem w delegacji zagranicznej, to zawsze prezydent lub premier obcego państwa był przygotowany do rozmów o problemach wsi i padały pytania typu: dlaczego nie kupujecie od nas skrzydełek albo wieprzowiny. A my się wstydzimy dbać o te sprawy.