Pomnik świateł jest nie tylko projektem spornym, ale i paradoksalnym, bo powstał poniekąd na zamówienie warszawskiego konserwatora zabytków. Skoro koronnym argumentem przeciwko umieszczaniu monumentu przed Pałacem Prezydenckim była „nienaruszalność zabytkowej przestrzeni otoczenia", to nieistniejący pomnik nie może „ingerować w unikalność" Krakowskiego Przedmieścia. Ideę Pawła Szychalskiego należy traktować jako odpowiedź pomysłowego Drzymały, któremu zabroniono budowy domu... Oto historia Polski powtarzająca się w nieskończoność, a raczej nasz narodowy topos: chłop walczy z Bismarckiem o ziemię, a artysta stara się przechytrzyć Gronkiewicz-Waltz, aby uczcić polskich patriotów, bo ciągle mamy jakichś „naszych okupantów", jak chciał Boy-Żeleński.
Ściślej mówiąc, tak by się stało za czasów pruskiego kulturkampfu w wieku XIX, bo przecież Drzymała mógłby powiedzieć: są jeszcze sądy w Berlinie. W wieku XXI w demokratycznym państwie prawa sprawa już nie jest taka oczywista, bo rzecznik prasowy ratusza oświadczył, że światło też „ingeruje", chociaż mniej niż beton. Jakie to szczęście, że Księżyc może sobie świecić bez pozwolenia konserwatora, a nawet doktor prawa rządzącej stolicą.
Pomniki są dwuznaczne
Prezydent Warszawy stoi na pierwszej linii walki z pomnikiem przed Pałacem Prezydenckim. Argumentuje osobiście, albo ustami swoich podwładnych, że w Warszawie jest już pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej – na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, że przeprowadzi sondaż wśród warszawiaków, czy sobie życzą (wychodzi na to, że nie), że potrzebny jest konkurs na europejskim poziomie, a przede wszystkim, że lokalizacja jest niedopuszczalna. Zawsze jest jakieś „że" lub „ale".
Prawdą jest, że na Powązkach stoi monument cmentarny autorstwa Marka Moderau (wygrał konkurs organizowany przez stołeczne Biuro Architektury i Planowania Przestrzennego). To prosta, choć zimna forma, lubiana przez fachowców, bo „minimalistyczna", ale niezbyt ceniona przez rodziny ofiar właśnie z powodu chłodu. Tworzy go blok białego granitu, złamanego na dwie części, które wynurzają się z ziemi. Czym innym są jednak cmentarne mauzolea, charakterystyczne dla wyjątkowych kwater, a czym innym monumenty w przestrzeni miasta. Krótko mówiąc: chodzi o wykręt. W walce politycznej, jak na każdej wojnie, chodzi o zwycięstwo, a nie o prawdę. Prawda ginie pierwsza. Za nią w kolejce stoi przyzwoitość.
Poza tym propozycje lokalizacji, jakie przedstawił ratusz, nie pozostają w żadnym związku z wydarzeniami sprzed sześciu lat. Jak wiadomo, z woli stołecznego magistratu pomnik miał stanąć u zbiegu ul. Focha i Trębackiej, na placyku, który de facto do miasta nie należy, a za który ratusz – czyli podatnicy – musiałby jeszcze zapłacić właścicielom, jak poinformowała prasa, kilka milionów złotych odszkodowania. Ale przecież nie o pieniądze i formalności chodzi, lecz o symboliczne miejsca. Krakowskie Przedmieście było widownią wielkiej żałoby, a szczególnie odcinek przed Pałacem Prezydenckim. Tysiące ludzi modliły się w tym miejscu, płonęły tysiące świec. Złożono całe ogrody kwiatów, a później co miesiąc gromadzili się tu ludzie, by wspominać katastrofę państwa.