Niewątpliwie istotą funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości powinno być jej wymierzanie. Rzeczywistość pokazuje jednak, iż oprócz zasad rzetelnego procesu i reguł zachowania się na sali rozpraw podsądni nade wszystko szkolą się w sztuce wyrozumiałości i cierpliwości. Pierwszej z nich potrzeba, gdy pomimo złożenia nieskalanego brakami formalnymi pisma inicjującego postępowanie jest się wzywanym, niekiedy nawet kilka razy, do jego uzupełnienia. Drugą zaś można wyszlifować do perfekcji przy okazji wielomiesięcznego oczekiwania na pierwszą rozprawę, odraczania kolejnych na święty Nigdy, przeciągania w nieskończoność czasu wyznaczonego na wydanie opinii przez biegłego lub po prostu – gdy w sprawie nie sposób wydać orzeczenia, ponieważ na kolejnych terminach powielane są takie same błędy w doręczeniach. Innymi słowy, jest tajemnicą poliszynela, że polski wymiar sprawiedliwości nęka przewlekła choroba nic-się-nie-dzieja, dopada wirus niedbalstwa i bakteria nie-chce-mi-sia.
Z powyższych względów w sukurs sędziom, niewątpliwie borykającym się z coraz większym wpływem spraw, postanowiło przyjść Ministerstwo Sprawiedliwości. Ogłasza konkursy na asystentów? Zwiększa zasób kadrowy sekretariatów? Podnosi stawki wynagrodzeń? Nic bardziej mylnego. Pomysł jest bowiem nowatorski, naznaczony nie lada kreatywnością i z pewnością zaskakuje. Nawet tych, którym zdaje się, że widzieli już wszystko.
Czytaj więcej
Patron powinien swoją postawą dawać dobry przykład aplikantowi.
Na mapie podmiotów odpowiedzialnych za rozpoznanie spraw obywateli pojawić się ma bowiem instytucja młodszego asystenta sędziego, którą to funkcję piastować będą studenci czwartego i piątego roku prawa. W pewnym uproszczeniu zatem obok uprawnionych do wydawania orzeczeń sędziów nadal będziemy mieli nie tylko nie dość licznych i z pewnością nienależycie wynagradzanych asystentów oraz referendarzy, których sytuację pod kątem możliwości awansu do funkcji orzeczniczych trudno byłoby określić mianem „do pozazdroszczenia”, ale i studentów, którzy wprawdzie studiów nie ukończyli i nie wiadomo, czy ukończą, za to będą uprawnieni do pisania projektów wyroków nakazowych, postanowień o kosztach postępowania czy zarządzeń. Osobiście jestem zdania, że to nie dość uprawnień i należy pójść znacznie szerszym frontem. Niechaj zaliczenie prawa rzymskiego otworzy ścieżkę do udzielania porad w punktach nieodpłatnej pomocy prawnej, a kolokwium z historii państwa i prawa pozwoli na obronę podczas zatrzymania. A gdyby tak po egzaminie z prawa handlowego obsadzono studentów w sądach arbitrażowych, a po kolokwium z cywilnego nadano im uprawnienia mediatorów sądowych?
Komu by ubyło? Komu by to miało przeszkadzać? Chyba tylko osadzonym w zakładach karnych, którzy ponad wszelką wątpliwość mogliby być zainteresowani uszczknięciem i dla siebie odrobiny funkcji orzeczniczych, za czym przemawiać mogłoby niekiedy ich nie lada doświadczenie z sali sądowej.