Rzeczpospolita: Jak czuje się historyk sztuki, naukowiec zajmujący się sztuką dawną, w świecie współczesnej sztuki?
Dobrze. Bo bardzo często współczesna sztuka rozmawia z dawną. Niedawna wystawa w warszawskiej Zachęcie „Kanibalizm? O zawłaszczeniach w sztuce" pokazała, jak współcześni artyści posiłkują się tymi z przeszłości. Jakby zjadali swoich ojców. To nic nowego, zawsze tak było. Nieraz w związku z tym pojawiają się silne emocje wynikające z nieznajomości historii sztuki. Tak jak w przypadku instalacji „Adoracja Chrystusa" Jacka Markiewicza, która kilka lat temu wywołała burzę. Artysta operował na prawdziwym obiekcie średniowiecznym, czyli na drewnianym krzyżu z Chrystusem z naszej galerii. Rozbierał się przy krzyżu i pieścił rzeźbę, działając w sposób prowokacyjny, ale też uzmysławiał niegdysiejszy kult ciała. Zarazem odsłaniał, co w takim krucyfiksie jest najważniejsze – przedstawienie dogmatu wcielenia, które musiało obejmować i płeć. Przypominał, że to nagie ciało jest człowiecze, ale zarazem boskie. Ludzie w XV–XVI wieku naprawdę w to wierzyli, na co są dowody. Także potem, w sztuce renesansowej, pokazuje się bardzo zmysłowych, pięknych, seksualnych Chrystusów, silnie akcentowane są genitalia małego Chrystusa, umieszczane w centrum kompozycji obrazów. Kiedy dotykano wówczas krucyfiksów zdejmowanych z ołtarza i składanych do symbolicznego grobu, były one całowane, pieszczone sensualnym dotykiem. To się potem zrytualizowało, a Markiewicz swoim działaniem o tym przypomniał. Więc jeśli sztuka współczesna uaktywnia zasoby sztuki dawnej, to cudownie. Ale też nie każda sztuka współczesna taka jest. Mamy też mnóstwo przeciętnej produkcji i chłamu, tak jak i kiedyś zresztą. W XVII-wiecznej Holandii wyprodukowano około 5 milionów obrazów, więc pewnie i mnóstwo podrzędnych.