[b]Dziesięć lat temu przez pani życie przeszedł tajfun.[/b]
2 lutego 2000 roku zmarł Jacek. Byliśmy na kolacji, on zasłabł, pojechałam z nim karetką do szpitala, operacja, ale on po operacji już się nie obudził.
[b]Grom z jasnego nieba.[/b]
To wszystko trwało tydzień i go nie było…
[b]Jak córki przyjęły śmierć taty?[/b]
Miały sześć lat, na szczęście nie rozumiały tego do końca. Pamiętam, kiedy im o tym mówiłam i one się rozpłakały, a ja płakałam z nimi, ale Mania zaczęła to rozumieć dużo później. Rozmawiałam z nią o tym kiedyś, z Olą nie zdążyłam…
[b]Jak się zmieniło pani życie?[/b]
Dla mnie skończył się wtedy dom. Bo dom to takie miejsce, gdzie nam ktoś otwiera drzwi i czeka na nas. I strasznie przeżywałam, że teraz muszę sama wyjąć klucz i dostać się do wnętrza, w którym nikogo nie ma. To, co się wydawało sercem domu, przestało być w nim obecne. Okropne.
[b]Nawet jeśli były dzieci?[/b]
Po te dzieci też trzeba było pójść – zaprowadzić i przyprowadzić z przedszkola.
[b]Z innymi rzeczami dawała sobie pani radę?[/b]
Ja cały czas wsiadałam do rozgrzanego, odśnieżonego samochodu, a tu się okazało, że on się sam nie odśnieża. Okazało się, że są jakieś opłaty, poczty, rachunki, że trzeba o to dbać. Do sklepu też chodził Jacek, bo bardzo to lubił, podsłuchiwał rozmowy. Później przychodził do domu, smarował bułki i rechotał się z tego, co usłyszał. Lubił chodzić do mięsnego i zawsze przynosił lepszy kawałek niż ja.
[b]Jak to, przecież to pani jest znaną aktorką?![/b]
Ale on zawsze z paniami pożartował, zagadał, był czarujący. Zawsze lepiej puszczać faceta na zakupy.
[b]Moja żona wychodzi z tego samego założenia, bo rzeczywiście mam wyjątkowe chody w mięsnym, więc niektórych rzeczy mnie nie sprzedają, mówią, że nieświeże.[/b]
No właśnie o tym mówię! A babie spokojnie sprzedają. U nas było tak samo.
[b]I krótko po śmierci męża…[/b]
To było jakieś 100 dni. Jacek zmarł 2 lutego, a wypadek Oli zdarzył się 11 maja. Połykała tabletkę, zakrztusiła się, zapadła w śpiączkę, w której jest do dziś.
[b]Zdążyła się pani jakoś podnieść po śmierci męża, pozbierać?[/b]
No nie, skąd. Jasne, że nie, ale to jest właściwie bez znaczenia, bo tego się nie rejestruje. Jak nas ktoś dobrze rzuci o ściankę, a potem jeszcze dołoży, to się już tego tak nie odbiera.
[b]Była pani półprzytomna z bólu, że dodanie kolejnej tragedii niczego nie zmieniło?[/b]
To był stan starcia w pył, zmazania mnie z powierzchni ziemi. Wtedy nie bardzo się wie, czy się naprawdę istnieje, jak się człowiek nazywa, czy ma jakąś płeć…
[b]I jak wygląda odzyskiwanie siebie?[/b]
Bardzo powolutku. Mnie pomogło to, że musiałam walczyć o życie Oli, zająć się konkretami. Nie mogłam siąść i płakać. Najpierw był szpital, a potem zamiast pójść do psychiatry założyłam fundację, bo to mniej więcej tak samo działa.
[b]Jak to wyglądało?[/b]
Stałam pod izolatką i było mi tak okropnie, bo czułam, że nas stąd, ze szpitala, wypychają, że już nas nie chcą, że jest zmęczenie materiału i że ja naprawdę nie mam dokąd pójść. Zostaje dom albo hospicjum, ale hospicjum to miejsce, w którym można godnie umrzeć, a tu chodzi o to, by zawalczyć, by żyć. To kompletnie inny kierunek!
[b]Dokąd trafiają takie dzieci?[/b]
Donikąd, do domu. Nie ma pielęgniarki ani lekarza, tam, gdzie mieszkają, nie ma rehabilitantów, nawet nie ma gdzie o nich spytać, nie można się niczego dowiedzieć. I matka szaleje, wariuje, kompletne sobie nie radzi.
[b]Kończą się pieniądze…[/b]
I potem jest tak jak na pewnej wsi, że kobieta zaciekle walczy cztery lata, zostawia ją mąż, więc dalej walczy sama, a potem topi swoich dwóch synków i popełnia samobójstwo.
[b]Bardzo radosny zrobił nam się ten wywiad. Chyba muszę już iść, zostawiłem żelazko…[/b]
Właśnie (śmiech). Ci ludzie trafiają na mur społecznej obojętności. Jak taka matka z dzieckiem przyjedzie do małego miasteczka, to jest dramat. Zostają tam sami, bez niczyjej pomocy!
[b]Między innymi dla nich ta fundacja i klinika. To, że jest pani znaną aktorką, pomaga?[/b]
Na pewno miałam łatwiej niż kobieta spod Białegostoku, za którą nikt się nie ujmie. I miałam też świadomość, że skoro ja miałam lepiej, bo miałam kontakty, przełożenie na kogoś ważnego, to powinnam pomóc innym. Stąd fundacja, bo skoro ja mogę tym zainteresować kogoś, media, to może to wszystko miało na mnie trafić.
[b]Dość przerażająca logika.[/b]
Ale gdybym była na wsi, to miałabym mniejsze szanse to zrobić, prawda?
[b]Od początku pani o tym myślała?[/b]
Stałam w Centrum Zdrowia Dziecka pod pediatrią i patrzyłam, że jeden z pawilonów rehabilitacji neurologicznej jest krótszy niż pozostałe, że jest jeszcze trochę miejsca do lasu – i od tego się zaczęło. I gdyby tak dostawić taki bąbelek na 15 łóżek, to przecież tu jest szpital, w którym są wszyscy specjaliści na miejscu, naukowcy, stacje diagnostyczne. To była pierwsza myśl, a potem już poszło.
[b]W zasadzie to już ów bąbelek, czyli klinika Budzik, stoi. Kiedy zacznie działać?[/b]
Nie wiem. Decydenci, urzędnicy, procedury, przetargi, komisje… Jesteśmy na czwartym miejscu w punktacji we wnioskach o dotacje europejskie, ale od kilku miesięcy nie ma decyzji. To są jakieś polityczne przepychanki…
[b]Słucham?! To dzieci w śpiączce są z PiS lub z PO?! Dlaczego to nie może zostać rozpatrzone?[/b]
Nie wiem, niech pan mnie nie pyta. Byłam pewna, że do końca roku zapadnie decyzja, ale nie zapadła. Od września stoimy w blokach startowych.
[b]Jak dostaniecie te pieniądze…[/b]
… To ruszamy z kopyta. Dalej przetargi, decyzje, czy Owsiak ma nam pomagać, ale to wszystko musi być po kolei. Wydaliśmy już 7 milionów uzbieranych od ludzi i czekamy.
[b]Problemem jest chyba nie tyle wybudowanie ośrodka, ile jego funkcjonowanie?[/b]
Oczywiście! Wie pan, ile to roboty, uzgodnień – z NFZ, z minister Kopacz, ze wszystkimi.
[b]Ale o jakich pieniądzach my mówimy?! Rocznie 9 milionów? Państwo polskie nie może wydać głupich kilku milionów na życie dzieci?![/b]
Tłumaczą, że to problem krótkiej kołdry. Bo gdzie indziej brak na przeszczepy szpiku kostnego dla dzieci.
[b]Nie przekonuje mnie to. Hanna Gronkiewicz-Waltz w kampanii wyborczej robiła konferencje prasowe w hospicjach, a dziś za pół miliarda buduje stadion Legii, bo TVN może jej pomóc w kampanii, a pani nie.[/b]
Cóż mogę zrobić? Nam zaufali ludzie, dali swój 1 procent podatku, wysyłali esemesy, staramy się działać, jak się da. Wie pan, czego naprawdę po tych dziesięciu latach mam dosyć i czym jestem naprawdę zmęczona? Nie sytuacją, faktami, ale urzędnikami. Ja całe życie próbowałam nie mieć z urzędami do czynienia, niczego od nich nie chciałam – ani mieszkania, ani talonu na samochód, niczego. Byle dali mi spokój! A teraz...
[b]Bilans…[/b]
… Musi wyjść na zero! Tak jest! (śmiech)
[b]Dba pani o to, by prócz fundacji mieć normalny zawód?[/b]
Oczywiście! Mam nawet agentów, którzy o to dbają i tego pilnują. Mam zawód, który lubię i chcę uprawiać. Mam teraz recital, monodram, w lutym wchodzi film ze mną, pracuję. Muszę działać na kilku polach i troszczyć się o harmonię w tym wszystkim. I bardzo pilnuję pracy, bo to jest wentyl i ja sobie żyję sztuką, aktorstwem, iluzją i karmię się inną energią, a potem przechodzę do fundacji. Dzięki temu mogę funkcjonować w różnych miejscach – jestem z Olą i jestem ze zdrową Manią.
[b]Ma pani dla niej czas?[/b]
Kiedy już chodziła do szkoły, to zaczęła prosić mnie, czy nie mogłaby chodzić ze mną do teatru. Tam, w garderobie, odrabiała lekcje, bawiła się z córką inspicjentki. Ja ciągle nie miałam czasu, więc Mania chciała pobyć ze mną trochę nawet tam.
[b]W końcu weszła z panią na scenę.[/b]
Robiłam recital, a Mania miała lekcje gitary i mówię: „To brzdąknij tu, jak już jesteś”. I tak przez gitarę, potem jakieś grzechotki, chórki doszło do tego, że jakiś tekst zaśpiewała ona, bo to fajniej, ciekawiej brzmiało z młodym głosem. I tak się stało, że została członkiem zespołu, co wiele jej daje, bo musi się uporać z tremą, poznaje fajnych ludzi, ale też daje to wiele nam. Jeździmy sobie do Piotrkowa, Tomaszowa, Los Angeles, idziemy na piechotę do Tijuany, jest fajnie. Mamy swoje wyjazdy, hotele, samoloty, przygody, czas dla siebie.
[b]Nie kłócicie się, jak to w zespole?[/b]
Nie (śmiech).
[b]Ale ta sielanka podszyta jest dramatem.[/b]
No cóż, ojciec jej umarł, siostra jest chora – takie jest jej życie. To na pewno nie jest łatwe, jest w tym jakaś trauma, ale też wie, że przynajmniej nikt jej nie skrzywdził. Widzę zresztą, że ona ma taki wewnętrzny pęd do rozwiązywania czegoś i pokonywania przeszkód, a nie do załamywania rąk.
[b]Rozmawia z nią pani o tym, co się stało?[/b]
Pewne rzeczy są zbyt ważne, zbyt delikatne, byśmy o nich często rozmawiały, raczej rozumiemy się bez słów. Czasem pyta o ojca, był taki okres, że znała chyba wszystkie „Sułki” na pamięć i potrafiła jechać samochodem z tyłu i deklamować je z podziałem na role. Nie wiadomo, kiedy i jak się tego nauczyła (śmiech).
[b]Zawsze kiedy pani wyjeżdża, z Olą jest wszystko dobrze?[/b]
Trzy, cztery lata temu zabrałam Manię na długo obiecywane kilkudniowe narty. Pół roku jej mówiłam, że będzie miała mnie tylko dla siebie. I drugiego dnia wiadomość – Ola wylądowała na OIOM. Ale lekarze od razu mówią, żebym nie wracała, bo mnie i tak na OIOM nie wpuszczą, więc i tak z Olą nie będę. No to stałam na stoku z telefonem przy uchu i z Manią też nie byłam. Kompletnie bez sensu.
[b]Jak to pani rozwiązała?[/b]
Mania mnie wtedy wzięła i uspokoiła. Mówiła: „Spokojnie, ty nawet o tym nie myśl”. Na końcu mnie wręcz rozśmieszyła. I pomogło.
[b]Po pewnym czasie traci się nadzieję, że dziecko szybko się wybudzi, prawda?[/b]
Najpierw jest walka o życie, potem o szybki powrót do zdrowia, ale cały czas się uczymy, dowiadujemy coraz więcej i w końcu wiemy, że skoro nie stało się to do tej pory, to nie stanie się jutro i zaczyna się inaczej czekać. Liczy się na cud, a w końcu już nawet o tym przestaje się myśleć.
[b]I co, pogodzenie z losem?[/b]
Wtedy się myśli, że każda forma życia jest życiem.
[b]Pani zawsze była osobą religijną?[/b]
Nie mam z tym łatwo, to kwestia ciągłego przybliżania i oddalania się, ale mam poczucie, że jestem związana z Panem Bogiem.
[b]Dziś stan Oli jest stabilny.[/b]
Poza tym mam działające struktury fundacji, mam zaufanie do lekarzy i pielęgniarek, że zapewniam córce to, co powinnam. Nie mam wyrzutów, że jest coś, co mogłoby jej pomóc, a ja jej tego nie daję. To dość luksusowa sytuacja.
[b]Jak widać luksus to pojęcie względne.[/b]
Ale teraz przynajmniej mogę spędzić miesiąc w Krakowie na planie filmu. Kiedyś było to kompletnie niemożliwe, a teraz mogę na jakiś czas wyjechać i wierzyć, że nic strasznego się nie stanie.
[b]Nauczyła się pani po tylu latach żyć normalnie, cokolwiek słowo to znaczy?[/b]
Mam wrażenie, że żyję normalnie, że wszystko jest jeszcze otwarte i wszystko może się zdarzyć. Żyję normalnie poza takim wyjątkiem, że zawsze muszę mieć włączony telefon i że się człowiek cały trzęsie, kiedy coś się dzieje, ale jak nie ma trzęsienia ziemi, to się żyje.
Na szczęście jest coraz więcej i coraz dłuższych momentów, kiedy wszystko jest stabilne, a wtedy można nawet na Kubę na wczasy pojechać. Oczywiście, każdy wyjazd mam ubezpieczony od kosztów rezygnacji. Mania też ma swoje koleżanki, swoje wyjazdy, wszystko jest OK.
No chyba, że się zatrzęsie…
[b]I wtedy?[/b]
Wszystko staje na głowie, ale jesteśmy już na tyle przeszkolonymi komandosami, że każdy łapie swój odcinek.
[b]Który jest pani?[/b]
Podejmowanie decyzji.
[b]Robi pani plany na przyszłość?[/b]
Na najbliższą. Oczywiście z założeniem, że i one mogą ulec przewróceniu.
[b]Przepraszam, ale skąd pani bierze na to wszystko pieniądze? [/b]
Przede wszystkim dziko pracuję. Gram w czterech sztukach, mam recital, monodram, z którymi mogę jeździć, bo na tym się zarabia. Wyprodukowałam płytę, więc teraz dostaję pieniądze, a dodatkowo idzie z tego jakiś grosz na fundację, czyli jest jakaś wartość dodana. Zawsze prowokuję takie sytuacje, żeby albo klinika, albo fundacja coś z mojej pracy miały.
[b]Wcześniej nie było fundacji.[/b]
Sama sprowadzałam pielęgniarki i lekarzy ze Lwowa, mieszkali tu, u mnie – to był jakiś poligon! Grałam w serialu, dużo pracowałam, a i tak bardzo pomogli mi przyjaciele. Co miłe, bo ja nigdy tego nie organizowałam, to zawsze były ich inicjatywy. Teraz Ola jest, tak jak inne dzieci, pod opieką fundacji.
[b]Pani córki są wnuczkami Misia Uszatka. Stworzył go ich dziadek Czesław Janczarski…[/b]
I chciałabym, by Miś pojawił się z logo fundacji, by pojawiły się ręczniki, pościel, kubki z Misiem, by Uszatek opiekował się dziećmi. Ale wcześniej zalejemy kraj budzikami z logo kliniki Budzik na cyferblacie. Budziki będą chińskie, żeby były ładne i tanie.
[ramka]Czytelnicy chcący wesprzeć fundację Ewy Błaszczyk "Akogo?" mogą to uczynić, wysyłając esemes o treści "Budzimy" na nr 73101 (3,66 zł z VAT) lub wpłacając pieniądze na konto 02 1090 1056 0000 0000 0612 1000. Fundacji można również przekazać 1 proc. podatku dochodowego, nr KRS 0000125054[/ramka]