Niewiele ma to wspólnego ze sztuką.
Bo i sztuka coraz bardziej staje się biznesem, towarem rządzącym się takimi prawami jak sprzedaż samochodów. Przy obecnej globalizacji łatwo zdiagnozować zapotrzebowanie, a że popyt kształtuje podaż, więc pewnie do dziś prace Mitoraja produkowane są w jego odlewni. A ludzie w swojej akceptacji albo ignorancji kupują jego powielane w nieskończoność odlewy. Bo kto to kontroluje? W studiu Abakanowicz też się dalej prawdopodobnie robi prace Abakanowicz. Tak jak i niebieski pasek Edzia Krasińskiego dalej ktoś przykleja do obiektów. Charakterystyczne, że po śmierci artystów pojawia się więcej prac niż za ich życia.
To możliwe?
Oczywiście. Ten proceder istnieje od zawsze. Na przykład Edgar Degas, który w niewytłumaczalny sposób istnieje teraz niemal we wszystkich muzeach. A wiadomo, że nie byłoby go stać na wyprodukowanie w brązie tych wszystkich rzeźb sygnowanych jego nazwiskiem. Nawet Augustem Rodinem dziś się handluje. Prace, które przyjechały do Polski z Fundacji Henry'ego Moore'a, też są współczesnymi odlewami, a nie oryginalnymi wykonanymi za życia artysty, ale przynajmniej są dokładnie opisane, mają metrykę, czego już nie można powiedzieć o pojawiających się coraz częściej na aukcjach rzeźbach Bolesława Biegasa.
Są falsyfikatami?
Niekoniecznie, ale podważają podstawowe zasady, które obowiązywały przez lata na rynku sztuki.
Dlatego coraz częściej stawia pan nagrobki?
Długo się przed tym wzbraniałem. Pierwsza tego rodzaju praca, jaką zrealizowałem – „Thanatos Polski" – była dedykowana moim zmarłym przyjaciołom z Teatru Laboratorium. Bo właśnie „Thanatos Polski" był ostatnim wspólnym ich przedsięwzięciem. Za dużo przyjaciół odeszło w tak krótkim czasie... Pierwszy nagrobek zrobiłem dopiero w 1989 roku dla Konstantego Puzyny.
Byliście przyjaciółmi?
Przez dwa tygodnie spaliśmy w jednym małżeńskim łóżku, podczas festiwalu teatrów poszukujących w Santarcangelo di Romagna. Zaprosili mnie tam, ale byłem „na doklejkę". Puzyna się spóźnił, więc dokwaterowali mnie do jego pokoju. Gdy przyjechał, spałem, ale jednym oczkiem podglądałem. Zmienił garnitur na jeansy i flanelową koszulę i zaproponował: „może się sobie przedstawimy?". Potem ja bankietowałem na jednej stronie łóżka, a on wkładał watę do uszu i zakładał gumowy czepek, żeby zaznać trochę spokoju. Był bardzo tolerancyjnym człowiekiem (śmiech). Zaprzyjaźniliśmy się, więc kiedy umarł, a nie miał bliskiej rodziny, to z inicjatywy Wojtka Krukowskiego, zrobiłem mu nagrobek, z dużą stalówką z krzyżykiem.
Ile nagrobków do tej pory pan zaprojektował?
Zrealizowałem dziewięć. Rzadko to robię, ale ostatnio jakby intensywniej. Bo i propozycje były nie do odrzucenia: Wojciech Fangor, Krzysztof Krauze. Teraz Janusz Głowacki i Tomasz Stańko. Nagrobek jest trudnym wyzwaniem, bo wiąże się z nim wiele ograniczeń formalnych i technicznych, ale i z każdą kolejną realizacją przybywa doświadczenia... Można powiedzieć, że nagrobek jest połączeniem rzeźby z architekturą.
Niedawno została opublikowana książka „Szyja. Rola alkoholu w twórczości", której jest pan jednym z bohaterów...
Z pijackimi historiami jest tak, że te najciekawsze są najpewniej wymazane z pamięci, bo trudno w tym przypadku jednocześnie być uczestnikiem i obserwatorem. Ten unikalny talent miał Janusz Głowacki. Ja zawsze byłem za bardzo spontaniczny, żeby się samokontrolować. Alkohol był ucieczką od beznadziei. Dojrzewałem w latach 70., kiedy nikt nie wierzył, że czasy się zmienią.
Dlaczego za każdym razem sam pan od początku do końca komponuje swoje wystawy?
To dla mnie sprawa oczywista – wyjęcie rzeźb z pracowni daje im nowe życie, na które chcę mieć wpływ. Ten akt kreacji, jeszcze bardziej złożony niż przy tworzeniu pojedynczego dzieła, jest najwspanialszym momentem i nie chcę się nim dzielić aż do wernisażu.
rozmawiała Małgorzata Piwowar
Krzysztof M. Bednarski, rzeźbiarz, ur. w 1953 roku w Krakowie. Absolwent ASP w Warszawie (1978). Uprawia różne dyscypliny twórcze. W latach 1976–1981 projektował plakaty dla Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Od 1986 roku mieszka w Rzymie i w Warszawie. W swoich pracach odnosił się do propagandy komunistycznej („Portret totalny Karola Marksa" 1978), oraz sytuacji Polski w stanie wojennym („Victoria-Victoria" 1983). Najbardziej znaną jego realizacją jest „Moby Dick" (1987). Autor rzeźb nagrobnych m.in.: Krzysztofa Kieślowskiego, Ryszarda Cieślaka, oraz pomników „Incontro con Federico Fellini" (Rimini, 1994), „Fryderyka Chopina La note bleue" (Wiedeń, 2010).
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95