Kaczyński zyskiwał przy bliższym spotkaniu. 3 października 2008 r. prezydent odwiedza 1. Pułk Specjalny Komandosów w Lublińcu. W klubie garnizonowym spotyka się z rodzinami wojskowych, którzy służą w Afganistanie. Wypytuje o dzieci, choroby, żywo interesuje się codziennymi problemami kobiet, których mężowie są na wojnie kilka tysięcy kilometrów od domu. Po ludzku rozmawia bez stawiania barier.
Następnego dnia dowódcy odbierają telefony od zachwyconych rodzin: – Mieliśmy go za niesympatycznego sztywniaka, a to jest pierwszorzędny facet. Jesteśmy oczarowani!
Znana postać ze świata biznesu wspomniała kiedyś prezydentowi o wspólnej znajomej: – Ona studiowała z panem.
– Piękna dziewczyna, podkochiwałem się w niej. Ale co ja mogłem, taki brzydal!? – odparł Kaczyński.
W połowie marca rozmawialiśmy o Kaczyńskim z jego politycznym przeciwnikiem – Leszkiem Millerem.
Były premier opowiedział nam, że głowa państwa zaprosiła go do samolotu, którym polecieli na inaugurację prezydentury Wiktora Janukowycza. – Lecąc do Kijowa i w drodze powrotnej ,długo i ciekawie rozmawialiśmy o polityce. Byłem ujęty jego zachowaniem – mówi polityk lewicy.
Otoczenie Kaczyńskiego narzekało, że nie potrafią pokazać społeczeństwu i dziennikarzom lepszego oblicza prezydenta. Miesiąc temu opublikowano duży sondaż CBOS, który pokazywał, jak Polacy postrzegają głowę państwa. Konkluzje były druzgocące. Dwie trzecie badanych źle oceniało Lecha Kaczyńskiego i jego prezydenturę. 80 procent uznało, że Kaczyński jest zbyt powolny i mało energiczny. Blisko połowa stwierdziła, że nie wyróżnia się inteligencją. Akurat ta ostatnia ocena mocno zabolała polityków z otoczenia głowy państwa.
– W 2009 roku w Pałacu prezydent spotkał się z samorządowcami miast, które w XIV wieku założył Kazimierz Wielki. Z głowy wygłosił przemówienie, po którym zebrani przecierali oczy ze zdumienia. Po prezydencie występował profesor, który miał naświetlić tło historyczne. Powiedział, że w tej sytuacji musi pominąć 60 procent swego referatu, bo Kaczyński już o wszystkim powiedział. Nie wiem, czy każdy doktor historii w środku nocy wyrecytowałby poczet królów Polski, z datami wstąpienia na tron i oddania władzy. A prezydent zrobiłby to bez wątpienia – opowiadał nam prezydencki minister.
Fachowcy od wizerunku praktycznie przez całą kadencję walczyli z prezydentem. Starali się pokazywać inną, mniej urzędową twarz szefa. Czasem dawał się namówić na sesję zdjęciową z żoną albo pozowanie z psem na rękach, ale większość PR-owskich pomysłów lądowała w koszu.
Symbolem „niereformowalności” Kaczyńskiego była jego przedpotopowa komórka Nokia – model 6310. Doradcy kilka razy przygotowywali zamach na telefon. Chcieli sprawić Kaczyńskiemu nowy multimedialny gadżet, żeby pokazać, że głowa państwa jest nowoczesna. Ale prezydent się opierał.
Jego telefon był archaiczny, ale miał swoje plusy. Prosty w obsłudze, niezniszczalny i z rekordowo trwałą baterią. Dla Kaczyńskiego, który lubił długo rozmawiać przez komórkę, to akurat bardzo się liczyło.
Współpracownicy prezydenta opowiadają, że nie korzystał on nawet z funkcji „kontakty” w aparacie i za każdym razem wystukiwał numery telefonów. Nie było to jakieś wyzwanie dla Kaczyńskiego, bo miał świetną pamięć (kiedyś prezydent i jego małżonka dawali wywiad do kolorowej gazety. Pani Maria wspomniała malucha, którym jeździła 30 lat temu. Kaczyński się wtrącił i podał jego numer rejestracyjny).
Urzędnik Pałacu: – Jechałem kiedyś z prezydentem windą. Akurat miał w ręku tę nokię. Mówię mu, że to świetny aparat. Podchwycił. Powiedział, że dla niego liczy się prostota obsługi i wytrzymała bateria.
Kłopot z pokazaniem drugiej, milszej twarzy Lecha Kaczyńskiego brał się również stąd, że prezydent miał na pieńku z mediami. Jego stosunek do dziennikarzy falował. Potrafił pamiętać krytyczny tekst o sobie albo o bracie sprzed wielu lat. Ale bywał też otwarty i bezceremonialny. W 2007 roku jeden z reporterów zadał Kaczyńskiemu pytanie za pośrednictwem ministra Michała Kamińskiego. – Niech pan wpada teraz, prezydent chętnie sam odpowie – oddzwonił Kamiński po kilku godzinach. I reporter pojechał do głowy państwa w trampkach i koszulce z krótkim rękawem. Prezydent był oczywiście w garniturze, a w gabinecie kawę podawali kelnerzy w białych koszulach, kamizelkach i z muchami pod szyją. – Niech pan da spokój, ja lubię dziennikarzy i świetnie mi się z nimi rozmawia – uspokajał Kaczyński, gdy dziennikarz tłumaczył się z nieodpowiedniego stroju.
Prezydent nie był łatwym szefem. Potrafił obrugać swoich współpracowników, ale złość szybko mu przechodziła. Z drugiej strony wiedział, kto ma jaką sytuację rodzinną, komu chorują dzieci. Wybaczał niemal wszystko oprócz nielojalności.
– Lojalność działała w dwie strony. Bo prezydent nigdy nie zapominał o swoich ludziach – mówił nam minister z Pałacu. Dobrym przykładem jest Anna Fotyga, była minister spraw zagranicznych i szefowa Kancelarii Prezydenta.
W 2008 roku odeszła z otoczenia Kaczyńskiego, ale praktycznie w każdej rozmowie z szefem MSZ Radosławem Sikorskim prezydent wracał do tematu posady ambasadorskiej dla swej byłej współpracownicy.
Otoczenie Kaczyńskiego wiedziało, że szef lubił być słuchany i nie przepadał, kiedy ktoś mu przerywał. – Takie zachowania nie wynikają z tego, że Lech jest przewrażliwiony na własnym punkcie. On nie jest zły na przerywanie Lechowi Kaczyńskiemu, lecz przerywanie prezydentowi Rzeczypospolitej, Pierwszemu Obywatelowi 40-milionowego państwa! Jest flaga, godło, jest prezydent! Chcecie czy nie, prezydent reprezentuje majestat Rzeczypospolitej i Kaczyński pojmuje to na serio – tłumaczył jego doradca.
Poważne traktowanie polityki to jedna z cech charakterystycznych Lecha Kaczyńskiego. Dla prezydenta na przykład nie istniało słowo „około”. Bezrobocie nie mogło wynosić około 13 procent. Wynosiło 12,8 albo 13,1 procent i to była dla Lecha Kaczyńskiego istotna różnica. Ważne było, w jakich dziedzinach gospodarki miejsc pracy ubywa i w jakim tempie. – Pan prezydent spytał mnie kiedyś o liczebność Żandarmerii Wojskowej. Podałem w przybliżeniu. Okazało się, że w przybliżeniu pana prezydenta nie satysfakcjonuje. Na następne spotkania zabierałem bardziej precyzyjne dane – opowiada były wiceszef BBN gen. Roman Polko.
Prezydent długo ważył swe decyzje, analizował, jakie przyniosą konsekwencje. Tak było na przykład z ustawami, które przychodziły z Sejmu. Czas upływał i było wiadomo, że mija o północy. Trzeba było trzymać drukarnie pod parą i być przygotowanym na każde rozwiązanie. A warianty, jak wiadomo, są trzy: podpis, weto, skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego. Zdarzało się, że przyszykowane były wszystkie trzy decyzje wraz z uzasadnieniami, a prezydent składał podpis pod jedną z nich późną nocą, ostatniego dnia.
Traktowanie polityki na serio było męczące również dla samego Lecha Kaczyńskiego. Zdawał sobie z tego sprawę, ale nie bardzo umiał to zmienić.
Luty 2007 r. Oficjalna wizyta prezydenta w Dublinie. Nudna robota – przecinanie wstęg, sadzenie drzewek, ceremoniał. Kaczyński daje polskim dziennikarzom mocną wypowiedź dotyczącą spraw krajowych. Słowa oczywiście odbijają się głośnym echem w Polsce. Prezydent wisi na telefonie, jest zdenerwowany reakcją mediów na wypowiedź, której udzielił. Jeden z członków delegacji apeluje do niego na stronie: – Po co te nerwy? Daj sobie spokój.
W odpowiedzi słyszy: – Masz rację, ale ja inaczej nie potrafię.
Bywało, że Kaczyński nie umiał odpocząć, nabrać dystansu do polityki. – Często nie relaksował się nawet w swej ulubionej rezydencji na Helu. Zamiast dać sobie spokój, potrafił przez pół wieczoru rozmawiać z różnymi ludźmi o niemądrej wypowiedzi jakiegoś polityka, którą zobaczył na ekranie telewizora. Sprawa miała trzeciorzędne znaczenie, jest weekendowy wieczór, a on się denerwował, zamiast odpocząć – mówił nam prezydencki minister.
Kaczyński traktował prezydenturę jako służbę. I tego samego oczekiwał od współpracowników. Czasami musiał namawiać kogoś, by objął jakieś stanowisko albo zajął się jakimś projektem. – Gdy prezydentowi zależało, padał argument ostateczny, po którym dyskusja się kończyła: „Nie robisz tego dla mnie, tylko dla Polski”. Wtedy już nie można powiedzieć: „Nie” – opowiadał nam w połowie marca minister Paweł Wypych, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem.
Wypowiedzi użyte w tym tekście zostały zebrane przed katastrofą w Smoleńsku