Eksplozja antyrozumu czyli nowa lewica wobec narodowej żałoby

Katastrofa pod Smoleńskiem była czymś więcej niż zwykłą egzystencjalną tragedią. Fakt, że odczuwali to zwykli ludzie zakorzenieni w polskiej kulturze, dowodzi jej żywotności i wagi. Żeby to zrozumieć, trzeba wykroczyć poza ideologiczne formułki

Publikacja: 05.06.2010 00:47

Eksplozja antyrozumu czyli nowa lewica wobec narodowej żałoby

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Narodowa żałoba po katastrofie pod Smoleńskiem była zjawiskiem na tyle niezwykłym i znaczącym, że w jej perspektywie zobaczyć i ocenić można inne zjawiska społeczno-polityczne w Polsce. Środowisko nowej lewicy – „Krytyka Polityczna”, zareagowało na sytuację błyskawicznie, wydając zbiorową pracę zatytułowaną „Żałoba”. Wprawdzie o tytułowym fenomenie nic nie można się z niej dowiedzieć, jednak jest ona nie do przecenienia jako zwierciadło swojego środowiska.

[srodtytul]Lęk i upiory[/srodtytul]

To, co wybija się na plan pierwszy, to jego lęk. Odmowa zrozumienia własnego społeczeństwa czy narodu i wypływający z tego strach przed jego reakcjami. Do tych obaw odwołuje się bezpośrednio wielu autorów „Krytyki”. Piszą wręcz, że boją się żałoby, wspólnotowych odruchów, własnych rodaków. Nie rozumieją ich, nie pojmują ich reakcji.

Uderzające jest, że wśród nowych lewicowców nie ma nawet próby wyjścia naprzeciw niezwykłemu zjawisku, odwagi konfrontacji swoich poznawczych schematów z empirią. Wręcz przeciwnie. Jest rozpaczliwa, nienawistna wobec nieposłusznej rzeczywistości próba przycięcia jej do ideologicznych formułek. Pewnie nawet najmniej bystrzy z autorów „Żałoby” czują, że próba zrozumienia jej fenomenu musiałaby ich wytrącić z wygodnego świata ideologicznych stereotypów i językowych formułek, z bezpiecznego samoutwierdzania się w poczuciu wyższości.

[wyimek]Lewica chce emancypować człowieka z jakiejkolwiek wspólnoty, uwalniać go, ale pozostaje pytanie: do czego?[/wyimek]

Tu dygresja. „Żałoba” nie jest zbiorem jednolitym. W pierwszej części zawiera serię wspomnień o ofiarach katastrofy, które w przeważającej mierze nie mają ideologicznego zabarwienia. W „Posłowiu” pojawia się m.in. interesujący esej Bronisława Świderskiego, który uznać można za najostrzejszą, choć niebezpośrednią krytykę postawy ujawniającej się w „Żałobie”. Jeszcze parę tekstów tomu dźwięczy nieco inaczej. I, co ciekawe, w ideologiczny amok nie wpisują się wypowiedzi Sławomira Sierakowskiego, twórcy i guru tego środowiska. Poza tym „Żałoba” cechuje się zdumiewającą, myślową jednostronnością.

Wobec zjawiska, którego nie rozumieją, autorzy „Żałoby” przyjmują strategię potępienia, zdezawuowania i ośmieszenia. Dokonują tego, posiłkując się zabiegiem nie tylko unieważnienia, ale wręcz unicestwienia. Polska żałoba w kwietniu 2010 roku ma być więc emanacją wstecznictwa. To dzieło „upiorów przeszłości”, a przecież wiemy, że upiory nie istnieją. W każdym razie wiedzą o tym „zmodernizowani” autorzy „Krytyki” zwróceni „w stronę nauki, rozumu i autorytetów epistemicznych”. Zdumieć się można nawet, że niezależnie od siebie tak wielu autorów „Krytyki” upiory te tak samo postrzega i nazywa. Tylko ciężkie doświadczenie mogło wywołać tego typu kolektywne zwidy.

[srodtytul]Ideologia przeciw faktom[/srodtytul]

Nie rozumiejąc zjawiska, co często sami podkreślają, autorzy „Żałoby” wiedzą o nim wszystko. To ideologiczne podejście powoduje jaskrawe rozmijanie się z faktami. Oto filozof Małgorzata Kowalska pisze, że „martyrologiczno-patriotyczny wyścig, który Prezydent postanowił uruchomić i wygrać, był słusznie krytykowany, gdy tylko się rozpoczął”, i uznaje, że to on doprowadził do katastrofy.

[wyimek]Nie pierwszy raz w naszej historii Polacy potrafili zaskoczyć społeczeństwa zachodnie, wywołując odruch zazdrości[/wyimek]

W rzeczywistości po deklaracji prezydenta, że chce w miejscu katyńskiej zbrodni celebrować jej 70. rocznicę, Władimir Putin zaprosił na te uroczystości polskiego premiera. Fakt, że Donald Tusk zaakceptował to bez porozumienia z prezydentem, który w ten sposób decyzją rosyjskiego premiera miał zostać z uroczystości wypchnięty, jest dla niego poważnym oskarżeniem.

Okazuje się, że dla pogrążenia swojego przeciwnika Tusk akceptuje grę rosyjskiego premiera, który, jak niegdyś, rozgrywa przeciw sobie polskich polityków. W tym samym czasie grono usłużnych wobec premiera i nienawistnych Lechowi Kaczyńskiemu mediów wpisało się w tę grę, oburzając się, że polski prezydent śmie się wpychać na katyńskie uroczystości, naruszając tak pięknie rozwijającą się współpracę Putina i Tuska. Na szczęście sam Tusk się zorientował w wydźwięku sprawy i postanowił ją wyciszyć.

W efekcie jednak zostały zorganizowane dwie uroczystości, a rząd polski nie zadbał, aby przybycie prezydenta zostało potraktowane właściwie, czyli jako oficjalna wizyta państwowa, a więc by zastosowane zostały wszystkie przewidziane w takich wypadkach środki ostrożności. Tego wszystkiego pani filozof jednak nie wie ani się tym nie zajmuje. Przecież ma pewność, że wina musiała leżeć po stronie prezydenta Kaczyńskiego.

Wierzy w przełom zainicjowany „klasą rosyjskich przywódców”. Czy „klasa” ta odsłoniła się w sposobie przejęcia i prowadzenia śledztwa czy w uściskach z premierem Tuskiem, filozof nie wyjaśnia. Przecież wiadomo, że w napięciach między nami a naszymi sąsiadami racja musi leżeć po ich stronie.

Swoją drogą traktowana jako pewnik przez autorów „Żałoby” „rusofobia” Lecha Kaczyńskiego polega na zasadniczym nieporozumieniu, gdyż czym innym jest realistyczna konstatacja, że stoimy na drodze rosyjskiego imperializmu, a rewindykując naszą suwerenność, wchodzimy z nią w konflikt, a czym innym „niechęć do Rosji”. Tylko że w ideologicznej perspektywie fakty i rozumowanie nie mają żadnego znaczenia. Poruszamy się w świecie dogmatów i idiosynkrazji zastępujących myślenie.

Roman Kurkiewicz, nawołując do zdrowego rozsądku, insynuuje, że polski pilot usiłował lądować wbrew wszelkim regułom pod presją prezydenta. Ten wątek pojawia się zresztą mniej lub bardziej wyraźnie w wielu tekstach „Żałoby”. Bez śladu dowodu czy uzasadnienia.

[srodtytul]Przyznać rację Rosji[/srodtytul]

Oikofobia, czyli nienawiść do swoich, tak ostentacyjnie demonstrowana w „Żałobie” musi mieć swój rewers, jakim jest ksenofilia – uwielbienie obcych. Fakt, że w tym wypadku w roli tej występują władze rosyjskie, nadaje sprawie dodatkowego smaczku. Reprezentują one przecież to wszystko, czego teoretycznie nowa lewica powinna nie znosić. Autorytarne, gardzące prawami człowieka, brutalnie traktujące mniejszości władze nabierają jednak uroku, gdy trzeba przeciwstawić je bardziej zdecydowanym rzecznikom polskiej suwerenności.

Redaktorzy „Krytyki politycznej” mogą poczuć się dotknięci takim postawieniem sprawy. Trudno jednak wyciągnąć inne wnioski choćby z lektury „Żałoby”, w której polityka Lecha Kaczyńskiego polegająca na rozpoznaniu niebezpieczeństwa, jakie stanowi dla nas Rosja, uznawana jest za relikt złej polskiej tradycji. Dzieje się to w czasie, gdy próba odbudowy imperium trafia na rosyjskie sztandary, a finlandyzacja (czyli radykalne ograniczenie suwerenności w międzynarodowej polityce) Polski w środowisku Putina jest nieomal hasłem oficjalnym.

Reprezentatywni dla tej postawy są przedstawiciele „prawicy”, którzy wypowiadają się w „Żałobie”. To profesorowie Bronisław Łagowski i Andrzej Walicki. Obydwaj nie znosili „Solidarności” i przeciwstawiali jej „rozumny”, „liberalny”, „reformatorski” PZPR. Walicki, nie przejmując się faktami, uznawał egalitaryzm za główne hasło „Solidarności”, Łagowski przyjmował, że każda władza jest lepsza niż bunt przeciw niej. Walicki twierdzi, że napięcia polsko-rosyjskie były zawinione przez Polskę. Nawet fakt, że Putin nie wspomniał o Polsce podczas obchodów 60. rocznicy zakończenia wojny, a prezydenta Kwaśniewskiego relegował do ostatnich rzędów, okazuje się winą... polskiej prasy, która robiła złą atmosferę. W tym kontekście pochwała polskiego premiera ze strony tego historyka idei może wydać się dwuznaczna: „Mnie w ogóle nie dziwi widok Donalda Tuska w objęciach z Władimirem Putinem, przecież łączy ich naprawdę tak wiele”. Łagowski obok licytacji na dezawuowanie polskich wspólnotowych postaw („Polski nacjonalizm nabiera charakteru cierpiętniczego, nieomal nekrofilskiego”) uznaje pochowanie pary prezydenckiej w wawelskiej krypcie za... „profanację świętości”.

[srodtytul]Jak pogrążyć polską tradycję[/srodtytul]

Po to, aby potępić polską żałobę, należy uznać ją za „agresywną” i „wykluczającą”. Musi taka być, gdyż jest emanacją polskiego patriotyzmu, który przez „Krytykę Polityczną” bez śladu dowodu zrównany jest z nacjonalizmem i jako taki uznany za ksenofobiczny i nienawistny. „To, co się w Polsce dzieje, to – po raz kolejny – histeria. Momentami, szczególnie w wykonaniu funkcjonariuszy Kościoła katolickiego, histeria pełna nienawiści” – pisze Krzysztof Nawratek. Nie tylko bez dowodu, ale nawet cienia uzasadnienia. Każdy, kto chociaż się zetknął z fenomenem polskiej żałoby, mógł być uderzony godnością jego uczestników. Podniosły nastrój, brak agresji, ale przecież autorzy „Krytyki” wiedzieli wcześniej, jakie muszą być tego typu polskie manifestacje.

Padają więc najgorsze oskarżenia bez najmniejszych podstaw. Trwa licytacja na wyzwiska i obelgi: „cyrk”, „histeria”, „nekrofilia”, „kato-męczenno-plemienne antymyślenie” itd., itp. Nienawistny bełkot często nabiera groteskowo-śmiesznego charakteru. Oto Tomasz Piątek uznaje Annę Walentynowicz za ofiarę „seksizmu” i patriarchalnej polskiej tradycji, gdy w rzeczywistości padła ona ofiarą establishmentu w „Solidarności” uosabianego przez Lecha Wałęsę, a jej płeć nie miała nic do rzeczy, bo tak samo za niepoprawność polityczną spychani byli w niebyt Andrzej Gwiazda czy Krzysztof Wyszkowski. Walentynowicz przez wiernych polskiej tradycji stoczniowców traktowana była z niezwykłym szacunkiem, a „patriarchalna kultura” była jej naturalnym środowiskiem.

[srodtytul]Powrót oświeceniowego prostaczka[/srodtytul]

Polska autorom „Żałoby” jawi się jako upiór. Skoro jednak upiorów nie ma, to żałoba narodowa była tylko skurczem umierającego świata, dawnej, saramacko-romantyczno-mesjańskiej Polski. Aż tak bardzo bać się czegoś, czego właściwie nie ma? Może więc żałoba pokazała autorom „Krytyki”, że nienawistna im Polska ma się całkiem nieźle?

Próbując poradzić sobie z obcym i niechętnym zjawiskiem, autorzy odwołują się do obowiązujących w środowisku schematów i zabiegów. Jednym z nich jest psychoanaliza. W żaden sposób nie potrafi ona uchwycić fenomenu polskiego narodowego przebudzenia, ale pomaga zdiagnozować postawę autorów „Żałoby”. To klasyczny, psychoanalityczny mechanizm „projekcji” polegający na przeniesieniu własnych lęków i kompleksów na przedmiot zewnętrzny.

Co przeciwstawiają polskiej – podobno bezmyślnej – tradycji lewicowcy z „Krytyki Politycznej”? „Postęp”, „logiczne myślenie”, „cywilizowane kraje Europy”, „normalne życie zachodniej cywilizacji”, „życie”, „rozum”, „modernizację”, „tolerancję”. I zero śladu refleksji nad komunałami, których bezkrytyczne przywoływanie zawstydzić powinno średnio rozgarniętego studenta. Oto znowu trafiliśmy do świata wolteriańskiego prostaczka, w którym wszystko jest jasne, pewne i jednoznaczne. Wyparowało ponad 200 lat historii i refleksji Zachodu. I to również lewicowej. Zapomniane zostały analizy myślicieli szkoły frankfurckiej na temat instrumentalnego myślenia, które prowadzi do uprzedmiotowienia człowieka, i na temat dialektyki oświecenia. Nie ma całej klasyki socjologii, która wskazywała „żelazną klatkę racjonalności”, w której sami zamykają się ostatni ludzie.

Nie ma widma anomii, czyli rozpadu, czyhającej na zbiorowości, które definitywnie zerwały wspólnotowe więzy, niebezpieczeństwa wieszczonego również przez apologetów społeczeństwa otwartego. Autorzy „Krytyki” zdają się nie wiedzieć nic o największych tragediach, które okazały się konsekwencją „postępu”. Nie rozumieją, że postęp cywilizacyjny Europa budowała, gdy żywe w niej były jeszcze „przednowoczesne” treści, a dziś pogrąża się w stagnacji i pomimo powtarzania mantry o kolejnym etapie rozwoju nic takiego nie potrafi z siebie wykrzesać? W sposób najbardziej naiwny utożsamiają stan obecny z procesem, który do niego doprowadził. I tacy ludzie oskarżają swoich adwersarzy o bezmyślność? Właściwie nie wiadomo, co bardziej podziwiać: ignorancję czy pychę.

„Powiada Eliade w »Le mythe de l'eternel retour«, że intelektualna wiedza, ułożona w abstrakcyjne wzory (i często wyrażana przez polityków, ideologów, statystyków i socjologów), znajduje się w radykalnej opozycji do symbolu i mitu – ta pierwsza redukuje i symplifikuje rzeczywistość, gdy te ostatnie wyrażają złożoność naszego bytu. Urazę, a nawet pogardę wobec tłumów oblegających zamknięte trumny można zatem odczytać jako obronę świata redukcji i abstrakcji, jako niechęć do symbolu i mitu. A może również niechęć do dialektycznego oglądu rzeczywistości”. To fragment ze wspomnianego już eseju Bronisława Świderskiego „Protest” zamieszczonego również w „Żałobie”. I właściwie można by na tym poprzestać.

[srodtytul]Pogarda dla kultury[/srodtytul]

Szanuję ludzi, nie szanuję symbolu.” Tak zaczyna swój artykuł o charakterystycznym tytule „Polityka śmierci” Cezary Michalski. Co znaczy to zdanie? Świat człowieka, jego kultura to domena symboli. Michalski wyraża dla niego pogardę. Cóż więc może szanować? Zostaje mu istnienie zredukowane do biologii. Zwierzęcy wymiar ludzkiego bytu.

To generalny problem współczesnej liberalnej lewicy. Chce ona emancypować człowieka z jakiejkolwiek wspólnoty, uwalniać go, ale pozostaje pytanie: do czego? Kim mają być te widmowe istnienia funkcjonujące poza jakąkolwiek wspólnotą, jakąkolwiek tradycją? Nigdy dosyć przypominania sentencji Arystotelesa, że samotny może być Bóg albo zwierzę. Człowiek, aspirując do roli Boga, którym być nie potrafi, stacza się do pozycji zwierzęcia. Jak ujął to Leszek Kołakowski w zakończeniu I tomu „Głównych nurtów marksizmu”: „Tak to Prometeusz budzi się ze snu o potędze jako Kafkowski Grzegorz Samsa”. Samsa obudził się jako robak.

Im mniej perspektyw, tym większa pasja destrukcji tego, co jest. I znowu do tego akurat dość prostego mechanizmu przydałaby się psychoanalityczna kozetka. Niszczenie zastępuje twórczość i staje się jej erzacem. Oto prof. Agata Bielik-Robson, której akurat ignorancji nie można zarzucić, sama ze sobą konkuruje w tanatycznych inwektywach pod adresem Polaków, aby dojść wreszcie do „Tanato-mesjano-faszyzmu”. Furię pani profesor wywołuje waga śmierci, czyli Tanatosa w polskiej kulturze. Bielik-Robson stosuje argumentację już nie równi pochyłej, którą w przeszłości sama wykpiwała, ale urwiska. W efekcie mamy sylogizm „jak cep” typu: Jarosław Marek Rymkiewicz pisze o męstwie w obliczu śmierci, o męstwie w obliczu śmierci mówił Hitler, Rymkiewicz jest hitlerowcem.

[srodtytul]Jak godzić się ze śmiercią[/srodtytul]

O cóż więc chodzi z tą „fascynacją śmierci”, do której obsesyjnie wracają Bielik-Robson i Michalski? Śmierć jest doświadczeniem fundamentalnym i ostatecznym. To dopiero w jej perspektywie można uchwycić ludzkie życie, a śmiertelność jest konstytutywna dla naszej egzystencji. Zredukowany do jednostkowego, swoiście zwierzęcego trwania człowiek na śmierć reagować może wyłącznie rozpaczą. Kultura od początku jest próbą przezwyciężania śmierci. Grobowce to pierwsze pomniki ludzkiej cywilizacji. Wspólnota pozwala przeciwstawiać się śmierci. Daje człowiekowi poczucie istnienia przekraczającego jego indywidualną egzystencję. Fakt, że ludzie zdobywają się na poświęcenie najwyższe, czyli ofiarę życia dla wspólnoty, jest tego świadectwem.

Świadomie nie piszę o wymiarze religijnym, a więc przeżywaniu ładu świata. Takie doświadczenie zakłada również istnienie wspólnoty, a zwykle wielu, uporządkowanych hierarchicznie jej przejawów. Religia jest także, jak właściwie wszystkie ludzkie doświadczenia, instytucją społeczną. Gdy traci swoje wspólnotowe zakorzenienie – obumiera (co nie znaczy, że nie mogą przetrwać samotnicy religijni, mistycy).

Lewica Boga chce zastąpić człowiekiem. Człowiek ma być absolutnie wolnym kreatorem swojego świata. Jako taki musi zerwać wszelkie tradycyjne więzy, odrzucić istniejące lojalności. Piszę o teorii, czyli fundamentalnym przełomie w myśli europejskiej, z którego zrodziła się lewica. Oczywiście, prawie nigdy nie poszła ona do końca w tym rewolucyjnym zakwestionowaniu podstaw kultury, rozpadła się na wiele sprzecznych kierunków i na różne sposoby godziła się z ludzką kondycją. Ten rewolucyjny, kontrkulturowy potencjał jest w niej jednak stale obecny i tak samo dziś ujawnia się w postawach europejskiego establishmentu.

Współcześnie manifestuje się w antywspólnotowym indywidualizmie. Tradycyjny kolektywizm lewicy miał zresztą ten sam fundament i wprawdzie postulował budowę nowych, wspaniałych wspólnot, to musiały one powstawać na gruzach tych, które istniały realnie. Katastrofa tamtych prób spowodowała, że współczesna, liberalna lewica zatrzymuje się na poziomie destrukcji wspólnot istniejących, nie projektując już nic nowego.

Śmierć jest jednak tym doświadczeniem, które pokazuje nam naszą podległość naturze i niewczesność naszych boskich uroszczeń. Dlatego w dominującej dziś na Zachodzie lewicowo-liberalnej kulturze śmierć staje się skandalem, który relegowany jest na margines oficjalnej cywilizacji. Ludzie umierać mają w przygotowanych do tego instytucjach, aby nie przeszkadzać żyjącym, najlepiej przy pomocy zastrzyku, który „skróci ich cierpienia”. Umierający mają nie zawracać głowy, chyba że zrobią ze swojej śmierci tandetny, masowy spektakl.

Świadome poświęcenie życia dla wspólnoty jest więc z liberalno-lewicowej perspektywy skandalem podwójnym. Przecież ta tradycyjna wspólnota to wspólnota symboli, którymi należy gardzić. A ofiarowanie jej „realnego”, a więc fizycznego bytowania, to policzek dla lewicowego smaku.

Realna wspólnota nie może istnieć bez kultywowania pamięci, która eksponuje jej wartość. Poświęcenie życia dla wspólnoty utwierdza jej sens i pozwala przeciwstawiać się śmierci.

Żałoba, której byliśmy świadkami po smoleńskiej tragedii, miała głęboki walor. Ludzie, którzy tam zginęli, byli reprezentantami Polski, a zginęli w trakcie wypełniania obowiązku, jakim jest oddawanie hołdu narodowym męczennikom. Dlatego ich śmierć była czymś więcej niż zwykłą egzystencjalną tragedią, czego nie próbują nawet zrozumieć ideologicznie zorientowani autorzy, gdyż nie potrafią się z nią intelektualnie zmierzyć. Żałoba miała charakter zarówno opłakiwania zmarłych, jak i przezwyciężania śmierci, utwierdzania się w swojej wspólnocie, która jest rozpostarta w czasie. Zakorzeniona w przeszłości sięga w przyszłość.

Z tej perspektywy śmierć ta nabrała dodatkowego sensu. Fakt, że było to odczuwane przez zwykłych ludzi zakorzenionych w polskiej kulturze, dowodzi jej żywotności i wagi. Budzi nadzieję. Nie pierwszy to raz w naszej historii Polacy potrafili zaskoczyć społeczeństwa zachodnie, wywołując odruch zazdrości. Tylko żeby to zrozumieć, trzeba wykroczyć poza ideologiczne formułki.

Narodowa żałoba po katastrofie pod Smoleńskiem była zjawiskiem na tyle niezwykłym i znaczącym, że w jej perspektywie zobaczyć i ocenić można inne zjawiska społeczno-polityczne w Polsce. Środowisko nowej lewicy – „Krytyka Polityczna”, zareagowało na sytuację błyskawicznie, wydając zbiorową pracę zatytułowaną „Żałoba”. Wprawdzie o tytułowym fenomenie nic nie można się z niej dowiedzieć, jednak jest ona nie do przecenienia jako zwierciadło swojego środowiska.

[srodtytul]Lęk i upiory[/srodtytul]

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów