[srodtytul]Jak godzić się ze śmiercią[/srodtytul]
O cóż więc chodzi z tą „fascynacją śmierci”, do której obsesyjnie wracają Bielik-Robson i Michalski? Śmierć jest doświadczeniem fundamentalnym i ostatecznym. To dopiero w jej perspektywie można uchwycić ludzkie życie, a śmiertelność jest konstytutywna dla naszej egzystencji. Zredukowany do jednostkowego, swoiście zwierzęcego trwania człowiek na śmierć reagować może wyłącznie rozpaczą. Kultura od początku jest próbą przezwyciężania śmierci. Grobowce to pierwsze pomniki ludzkiej cywilizacji. Wspólnota pozwala przeciwstawiać się śmierci. Daje człowiekowi poczucie istnienia przekraczającego jego indywidualną egzystencję. Fakt, że ludzie zdobywają się na poświęcenie najwyższe, czyli ofiarę życia dla wspólnoty, jest tego świadectwem.
Świadomie nie piszę o wymiarze religijnym, a więc przeżywaniu ładu świata. Takie doświadczenie zakłada również istnienie wspólnoty, a zwykle wielu, uporządkowanych hierarchicznie jej przejawów. Religia jest także, jak właściwie wszystkie ludzkie doświadczenia, instytucją społeczną. Gdy traci swoje wspólnotowe zakorzenienie – obumiera (co nie znaczy, że nie mogą przetrwać samotnicy religijni, mistycy).
Lewica Boga chce zastąpić człowiekiem. Człowiek ma być absolutnie wolnym kreatorem swojego świata. Jako taki musi zerwać wszelkie tradycyjne więzy, odrzucić istniejące lojalności. Piszę o teorii, czyli fundamentalnym przełomie w myśli europejskiej, z którego zrodziła się lewica. Oczywiście, prawie nigdy nie poszła ona do końca w tym rewolucyjnym zakwestionowaniu podstaw kultury, rozpadła się na wiele sprzecznych kierunków i na różne sposoby godziła się z ludzką kondycją. Ten rewolucyjny, kontrkulturowy potencjał jest w niej jednak stale obecny i tak samo dziś ujawnia się w postawach europejskiego establishmentu.
Współcześnie manifestuje się w antywspólnotowym indywidualizmie. Tradycyjny kolektywizm lewicy miał zresztą ten sam fundament i wprawdzie postulował budowę nowych, wspaniałych wspólnot, to musiały one powstawać na gruzach tych, które istniały realnie. Katastrofa tamtych prób spowodowała, że współczesna, liberalna lewica zatrzymuje się na poziomie destrukcji wspólnot istniejących, nie projektując już nic nowego.
Śmierć jest jednak tym doświadczeniem, które pokazuje nam naszą podległość naturze i niewczesność naszych boskich uroszczeń. Dlatego w dominującej dziś na Zachodzie lewicowo-liberalnej kulturze śmierć staje się skandalem, który relegowany jest na margines oficjalnej cywilizacji. Ludzie umierać mają w przygotowanych do tego instytucjach, aby nie przeszkadzać żyjącym, najlepiej przy pomocy zastrzyku, który „skróci ich cierpienia”. Umierający mają nie zawracać głowy, chyba że zrobią ze swojej śmierci tandetny, masowy spektakl.
Świadome poświęcenie życia dla wspólnoty jest więc z liberalno-lewicowej perspektywy skandalem podwójnym. Przecież ta tradycyjna wspólnota to wspólnota symboli, którymi należy gardzić. A ofiarowanie jej „realnego”, a więc fizycznego bytowania, to policzek dla lewicowego smaku.
Realna wspólnota nie może istnieć bez kultywowania pamięci, która eksponuje jej wartość. Poświęcenie życia dla wspólnoty utwierdza jej sens i pozwala przeciwstawiać się śmierci.
Żałoba, której byliśmy świadkami po smoleńskiej tragedii, miała głęboki walor. Ludzie, którzy tam zginęli, byli reprezentantami Polski, a zginęli w trakcie wypełniania obowiązku, jakim jest oddawanie hołdu narodowym męczennikom. Dlatego ich śmierć była czymś więcej niż zwykłą egzystencjalną tragedią, czego nie próbują nawet zrozumieć ideologicznie zorientowani autorzy, gdyż nie potrafią się z nią intelektualnie zmierzyć. Żałoba miała charakter zarówno opłakiwania zmarłych, jak i przezwyciężania śmierci, utwierdzania się w swojej wspólnocie, która jest rozpostarta w czasie. Zakorzeniona w przeszłości sięga w przyszłość.
Z tej perspektywy śmierć ta nabrała dodatkowego sensu. Fakt, że było to odczuwane przez zwykłych ludzi zakorzenionych w polskiej kulturze, dowodzi jej żywotności i wagi. Budzi nadzieję. Nie pierwszy to raz w naszej historii Polacy potrafili zaskoczyć społeczeństwa zachodnie, wywołując odruch zazdrości. Tylko żeby to zrozumieć, trzeba wykroczyć poza ideologiczne formułki.