Rozmowa z Waldemarem Łysiakiem

Z Waldemarem Łysiakiem rozmawia Krzysztof Masłoń

Publikacja: 25.09.2010 01:01

Waldemar Łysiak

Waldemar Łysiak

Foto: Rzeczpospolita

[b]Rz: Bohaterowie pańskiego „Lidera” zakładają satyryczne, antykomunistyczne pismo „Giez Patriotyczny”. Załóżmy, że możliwe byłoby powstanie takiego „Nie” a rebours. Zgodziłby się pan je redagować?[/b]

Musiałbym mieć gen zamiłowania do pracy organizacyjnej, a ja jestem go pozbawiony. Może gdyby mnie wyrzucono z Polski i znalazłbym się w sytuacji emigrantów londyńskich czy paryskich, zdecydowałbym się na to, by utrzymać się przy życiu i mieć możliwość dokopania tym, którzy mnie wygnali. Ale tutaj i teraz, kiedy mogę dokładnie robić to, co chcę, czyli zamknąć się w domu, czytać, pisać... Nie, szkoda byłoby mi czasu.

[b]

Ale dopieszczałby pan taką redakcję swoimi tekstami?[/b]

Dopieszczałbym. Przy całej mojej awersji do wiązania się z tytułami prasowymi dłuższy czas współpracowałem a to z „Najwyższym Czasem”, a to z „Gazetą Polską”. W ostatnim czasie miałem kilka propozycji, ale je odrzucałem. Nie było propozycji z „Rzepy”, a tę bym przyjął.

[b]Nie tylko mnie brakuje pańskich komentarzy, zawsze wyróżniających się przede wszystkim temperamentem politycznym.[/b]

Proszę pamiętać, że regularnie co dwa – trzy lata ukazują się moje książki, właśnie publicystyczne. Niech pan mi powie, gdzie bardziej po tyłku dostał pseudoprofesor Bartoszewski, Tomasz Lis, Rydzyk, Wajda, Wałęsa, niż w mojej „Mitologii świata bez klamek”? Więc ja zabieram głos w sprawach publicznych i to ostro, z tym że nie na łamach mediów.

[b]Szanuję, oczywiście, pański wybór, ale widzę jedno niebezpieczeństwo. Otóż pan, mając swój duży – sądząc po znakomitych wynikach sprzedaży pana książek – elektorat, przekonuje przekonanych. I pisze w istocie dla swoich fanów.[/b]

Zgadza się, aczkolwiek dochodzą mnie głosy, że czasem ktoś z drugiej strony barykady politycznej sięgał po moją książkę, na przykład pożyczając ją od kogoś, i oszalał, bo nie sądził, że w naszym kraju ktoś tak pisze. Jak każdy autor cenię sobie listy od czytelników, a dostaję ich bardzo dużo, niekiedy adresowanych po prostu „Waldemar Łysiak. Saska Kępa”. Nie mam ich gdzie trzymać, robię więc wśród nich regularne czystki, pozostawiając dwa rodzaje: listy miłosne i „listy matki”. Te drugie są najważniejsze. Nie jest ich wiele, kilkadziesiąt. Najczęściej są od matek, czasem od sióstr, ciotek, a bywa, że i od samych delikwentów. To są podziękowania – mówiąc z grubej rury – za uratowanie życia dziecku, to znaczy: „Chłopak sprawiający duże trudności stał się przyzwoitym człowiekiem, odkąd zaczął czytać pana książki, znalazł swoją drogę życiową”.

A krąg czytelników mam szeroki. Może nie powinienem się do tego przyznawać, ale czy pan wie, jak jestem czytany w więzieniach!

[b]Jest pewna grupa czytelnicza omijająca pana książki. Myślę o krytykach literackich.[/b]

Ciekawe, że to się przejawia milczeniem, nie chłostaniem. Krytyczne recenzje kilka razy ukazały się w „Gazecie Wyborczej”, gdzie paru skrytobójców Michnika utrzymywało, że moje książki to literatura o poziomie froterki, a ja jestem Lepperem polskiej literatury. Czy to jest krytyka literacka?

Niechęć prawdziwej krytyki do mnie przejawia się zamilczaniem mnie.

[b]Rzeczywiście, pańska sytuacja jest pod tym względem wyjątkowa.[/b]

A co mi to szkodzi? Ludzie głosują na mnie przy kasach w księgarniach. A o krytykach czy recenzentach literackich trzeba jasno powiedzieć jedno: w 90 procentach są to ludzie Salonu stojący po przeciwnej stronie barykady. Natomiast z mojej strony barykady jednym z najlepszych krytyków jest niejaki pan Krzysztof Masłoń. Ile on recenzji moich książek napisał, choćby i krytycznych? Ano co, mamy się?

[b]Mamy się. Parę swoich tekstów o pańskich książkach jednak bym znalazł. Ale zmierzam do tego, że o ile jestem w stanie zrozumieć milczenie wokół pańskich antysalonowych tytułów, o tyle jest ono kompletnie niezrozumiałe w przypadku np. dziejącej się w starożytnym Rzymie „Ostatniej kohorty”.[/b]

Jest, jak jest. Jednocześnie Marcin Wolski napisał wielką recenzję, w której przesadnie wychwalił „Ostatnią kohortę”, nazywając ją najgenialniejszą polską powieścią ostatniego półwiecza. I co, czy ktoś uwierzy, że napisał ten tekst sam z siebie, że do głowy by mi nie przyszło prosić go o to?

[b]Czytając choćby „Czwórkę” czy „Lidera”, odniosłem wrażenie, że bardziej niż przed laty interesuje się pan obecnie polityką globalną. Akcja powieści dzieje się w Meksyku, w Rosji, gdzie wprowadza pan postać Putina. Polska raczej pozostaje w tle.[/b]

Co najmniej od roku cała polska prasa rozpisuje się o caryzmie Putina, ja swojego „Lidera”, w którym ukazałem mechanizm wewnętrzny tworzenia w Rosji z Putina cara, napisałem znacznie wcześniej. Z Meksykiem było podobnie. Teraz gdzieniegdzie, także i w „Rz”, ukazują się artykuły o toczącej się tam nieprawdopodobnej wojnie narkotykowej. Przecież w ciągu trzech lat zginęło w niej 26 tysięcy ludzi, codziennie traci życie kilkadziesiąt osób! To ode mnie, z mojej „Czwórki” czytelnicy dowiedzieli się o tej meksykańskiej wojnie. Staram się pokazywać w swoich książkach liczne powiązania w światowej polityce i gospodarce. Ale jest jeszcze jedno. Otóż lubię kontynuować losy swoich bohaterów. Clinta Farloona umieściłem w kilku powieściach, Serenickiego mamy i w „Liderze”, i w „Czwórce”. To mnie też rajcuje, czuję się ojcem tych postaci, to są moje dzieci i jakoś je prowadzę, co nie znaczy, że będę to robił wiecznie. Powieść, którą piszę obecnie, nazywa się „Satynowy magik”. Jest to „Faust” według Łysiaka. Nie ścigam się z

Goethem, ale tylu już pisało „Fausta” po swojemu, więc i ja mogę mieć taki kaprys. Rzecz się dzieje w latach 30. w nieistniejącym niemieckim miasteczku, na wymyślonym uniwersytecie nad Bałtykiem. Studiuje tam młody człowiek trafiający na równie młodego mentora, który go kształtuje. Bawiłem się tym doskonale, no ale musiałem przerwać pisanie, bo nagle zapadła decyzja o nowym wydaniu „Malarstwa Białego Człowieka”, a to wznowienie jest sto razy lepsze od pierwszej edycji i zabiera potwornie dużo czasu.

[b]

W nowej edycji ukazały się już pierwsze cztery tomy „Malarstwa Białego Człowieka”. Podobno ma ich być dziewięć, czyli jeden tom przybędzie.[/b]

Może nawet dwa, rozrasta mi się bowiem „Malarstwo polskie”.

[b]To świetna wiadomość dla czytelników.[/b]

Bo też oni zmusili mnie do tego, choć wierzgałem rękami i nogami. W przyszłym tygodniu wypuszczamy tom piąty i natychmiast siadamy do szóstego. „Satynowy magik” musi więc poczekać.

[b]A wie pan, jak się skończy?[/b]

Nie, kompletnie nie wiem. Niektórzy pisarze siadają do pisania z gotowym planem książki, wszystko o niej wiedzą. Ja nie wiem prawie nic i tak było zawsze, od pierwszej mojej książki. To nie my otwieramy drzwi. Otwierają je bohaterowie bądź też otwierają się one same. Zauważyłem, że najpóźniej w trzecim rozdziale przestaję kontrolować to, co robią postacie mojej powieści. To one zaczynają mną rządzić, one wybierają drogi i kierunki, ja mogę się tylko podporządkować. I nadawać temu możliwie najlepszą formę literacką.

[b]Z jakiego pomysłu na książkę był pan najbardziej zadowolony?[/b]

Z „Ceny”. Na jej pomysł wpadłem w trakcie rozmowy z akowcami, w leśniczówce, przy wódce i bigosie. Pomyślałem wtedy, co może być genialniejszego niż dylemat: mamy 15 ludzi, których czeka śmierć, i gestapowiec mówi, ja ich wypuszczę, tylko musicie mi dać 15 innych. Nie ma dobrego wyjścia, cokolwiek pan zrobi, z tego zamkniętego pokoju wyjdzie pan jako świnia. Nic pana nie usprawiedliwi.

[b]Napisał pan ponad 50 książek...[/b]

To wygląda na wielki przerób, ale naprawdę takim nie jest. Proszę pamiętać, że debiutowałem stosunkowo późno, w 1974 roku, mając równo 30 lat. To wcale nie jest tak, że mam dużą łatwość pisania. Ja pisaniu poświęcam dużo czasu, a to coś zupełnie innego. Przy tym nie mam komputera, laptopa, komórki. Zawsze twierdzę, że jestem człowiekiem XIX wieku. Koledzy się nabijają: „Z XIX wieku jesteś? I samochodem jeździsz?”. Odpowiadam: „Tak. Samochód był już w 1806 roku

– parowy, dla Napoleona”. Na komputer jestem ciągle namawiany, szczególnie przez wydawcę, bo to byłoby dla niego szalone ułatwienie. Nie daję się jednak złamać i proszę: „Tak wiele mi już nie zostało. Dajcie mi umrzeć w XIX wieku. Ja się z tego stulecia nie chcę wyprowadzać. Mnie ono odpowiada”. Oczywiście, nie wszystko, co było wtedy, podoba mi się. Myślę tu z jednej strony o zniewoleniu państwa polskiego, a z drugiej – o stanie medycyny i higieny.

[b]Czy poprawia pan tekst w nieskończoność, szukając tego jednego, najwłaściwszego słowa?[/b]

Może nie w nieskończoność, ale przywiązuję wagę do muzyczności tekstu i czasem po przeczytaniu fragmentu czuję, że jest jakiś fałszywy ton. Zdarza się, że znajduję go od razu i likwiduję, ale bywa, że godzinami wpatruję się w zapisany papier i szukam go – tak długo, aż znajdę. Już tylko z tego względu, że nie potrafię posługiwać się komputerem, nie uprawiam literatury, którą nazywam laptopową. A większość powstającej literatury polskiej, już nie mówię o światowej, jest właśnie taka. Pisana w myśl przekonania, które przed laty w Opolu wyśpiewał Jerzy Stuhr: „Śpiewać każdy może”. Pisać, okazuje się, też.

[wyimek]

Mnóstwo rzeczy, które dochodziły do mnie spod krzyża, nie robiło na mnie wrażenia, ale to wołanie „Chcemy Barabasza” zwaliło mnie z nóg[/wyimek]

[b]Rozumiem, że ten rodzaj literatury pana nie interesuje.[/b]

Wydaje mi się, że pisania nie można nauczyć. Te wszystkie amerykańskie szkoły pisania służą wyciąganiu pieniędzy od frajerów. Dla mnie wszelka twórczość to jest czysta metafizyka. Tu ważna uwaga: ja głęboko wierzę w Boga. I to coś od Boga trzeba dostać. Najlepszy przykład pisarskiego geniuszu to jest dla mnie Singer. Uwielbiam go, mam wszystkie jego książki i o nim, ale jest on właśnie dowodem na metafizykę tworzenia. Otóż, pisał on najgorzej na świecie, a nawet nie pisał, bo tylko siedział i gaworzył, nie opowiadał, nie gawędził, bo to za duże słowa. Tylko, Jezus Maria, od tego gaworzenia nie można się oderwać. To jest metafizyka.

[b]Jaką powieść uważa pan za najwybitniejszą?[/b]

Bezwzględnie „Przygody Hucka” Marka Twaina, niesłusznie zaliczane do literatury młodzieżowej. Zawsze protestowałem przeciwko zakładaniu „Przygodom Hucka” krótkich spodenek z szeleczkami. Bardzo wysoko cenię Babla – „Armię Konną”, „Opowiadania odeskie”. Z Rosjan jeszcze Lermontowa, bo to esencja romantyzmu. Ale gdyby mnie pan zapytał, jaką książkę zabrałbym na wyspę bezludną, to „Ziemię planetę ludzi” Saint-Exupery’ego.

[b]A z polskiej literatury?[/b]

Do dość niedawna najwyżej stawiałem pisarstwo Marka Hłaski przy całej świadomości tego, że właściwie pisał przez cały czas jedną i tę samą książkę. Ostatnio jednak jakby mi Hłasko spłowiał, może dziś jest dla mnie zbyt młodzieńczy. Natomiast nie podzielam zupełnie opinii o wybitności Parnickiego. Owszem, „Tylko Beatrycze” i tylko ona. Może jeszcze Breza, przez pamięć na moje rzymskie terminy, na studia w Rzymie, wielokrotne bywanie w Watykanie.

[b]A Sienkiewicz czy Prus?[/b]

Ze względu na „Lalkę”, która jest genialna – Prus. Przy całej miłości dla Skrzetuskich i Wołodyjowskich Sienkiewicz to jednak genialny pisarz dla młodzieńców – licząc z amerykańska – do 21. roku życia. Później Prus, bo był zwyczajnie lepszym pisarzem.

[b]

Jak pan sytuuje swoje książki, ma pan wśród nich ulubione tytuły?[/b]

Największy sentyment mam do „Konkwisty”. Głównie dlatego, że miała to być książka pisana lewą ręką, tylko dla pieniędzy, tymczasem już po pierwszym rozdziale przełożyłem pióro do prawej ręki, ponieważ poczułem, że powieść zmierza w dobrym kierunku. A był to dla mnie okres kryzysowy, gdy zwątpiłem w wartość tego, co napisałem, i postanowiłem rzucić literaturę, wracając do zawodu architekta i konserwatora sztuki. Szybko jednak zaczęło brakować pieniędzy, pomyślałem więc: „Dobra, skoro chcecie ode mnie nowej książki, która też będzie się dobrze sprzedawała, no to napiszę wam takie byle co”. Modne były powieści w rodzaju „Psów wojny” Forsytha, więc o temat się nie martwiłem i zasiadłem do pisania „Konkwisty”. A potem o porzuceniu pisania już nie myślałem.

[b]

Jaki ma pan dzisiaj stosunek do swoich napoleońskich fascynacji, którymi – dzięki takim książkom jak „Empirowy pasjans” czy „Cesarski poker” – zaraził pan pół Polski?[/b]

Może zacznę od tego, skąd wziął się Napoleon. Przyszedł ojciec i na stoliczku nocnym obok łóżka położył szczeniakowi książkę z dużym złotym „N” na okładce z zielonej skóry. I dzieciak zakochał się w Napoleonie. A czemu kochał się w nim dalej, w szkole, na studiach? Bo to było poszukiwanie idola, na co nakładały się przyczyny polityczne. Tak właśnie, polityczne! Bo Napoleon, wbrew temu co pieprzyła propaganda marksistowska, przyszedł tu i zrobił to, czego Polacy nie potrafili zrobić powstaniami i „własnymi ręcami”. Skopał dupę trzem zaborcom i stworzył wolną Polskę, dał ją nam na talerzu. To, że ją nazwał Księstwem Warszawskim, pal licho, a gdyby wojna 1812 roku zakończyła się sukcesem, mielibyśmy znów Polskę od morza do morza. I jak nie kochać takiego faceta!

Po „Cesarskim pokerze”, kiedy rozszarpywano mnie tutaj, głowy leciały w cenzurze, Werblan w „Nowych Drogach” grzmiał, jakim prawem przeznacza się papier na książki Łysiaka, a Kreml oficjalnie przeciw książce tej protestował, jeden Jerzy Łojek wziął mnie w obronę: „To pan ma rację, a nie oni” – napisał.

A Napoleon dzisiaj? Powiem przewrotnie: tak go już dobrze znam, że przy całej mojej miłości do niego, gdyby pan dzisiaj chciał wynająć faceta do przyłożenia mu tak, jak jeszcze nigdy nikt mu nie przyłożył, nie znalazłby pan ode mnie lepszego kandydata. Za dużo o nim wiem, tyle że nie chcę się dzielić tą wiedzą.

Inna sprawa, że swój dług wobec Napoleona spłaciłem, zajmując się nim wystarczająco długo.

[b]Rozrzut tematyczny jest u pana kolosalny: cesarstwo rzymskie, współczesna Rosja, III Rzesza, Francja Napoleona, no i Polska, zawsze i wszędzie...[/b]

Nie chodzi o czasy Oktawiana czy Hitlera, CIA czy KGB, chodzi o to, co się dzieje w duszy ludzkiej, jakie człowiek podejmuje wybory. Jeśli zaś chodzi o Polskę, to cóż... tego

– jak się niektórym zdaje – bibelotu z lamusa nie da się przeskoczyć, nie da się ominąć – niezależnie, jak źle one dzisiaj brzmią – kwestii związanych z krzyżem. Nie da się pominąć, przeskoczyć patriotyzmu. Nie przestanę być patriotą tylko dlatego, że patriotyzm stał się niemodny.

[b]Niemała część pańskiego dorobku pisarskiego to literatura sensu stricte polityczna. Myślę tu choćby o „Rzeczpospolitej kłamców” czy „Alfabecie szulerów”. Wspomniani już przeze mnie redaktorzy „Patriotycznego Gza” przedrukowują satyryczne utwory Sergiusza Piaseckiego i Janusza Szpotańskiego. Nie ma pan wrażenia, że porównując tę literaturę choćby z politycznym pisarstwem doby oświecenia, wypadamy marnie? A druga sprawa, to czy nie nadużywamy patriotycznej retoryki, nie mając właściwie podstaw do specjalnego szczycenia się, tym zwłaszcza, co osiągnęliśmy po 1939 roku?[/b]

„Lidera” napisałem po to, by powiedzieć, że najbardziej patriotyczne partie zakładają agenci SB czy KGB. A to, że Szpotów było tak mało, to proszę nie zapominać, że Riepninowska cenzura była znacznie łagodniejsza od PRL-owskiej. Jasne, że już w latach 70. mogłem walić w czerwonego z grubej rury, ale się na to nie odważyłem, z prostej kalkulacji, że straciłbym tych czytelników, jakich miałem. Uciekłem więc w metaforę i pisałem o Katyniu tak, że inteligentny czytelnik wiedział, o czym piszę. A cenzor się akurat nie domyślił. W latach 80. wydawałem też w podziemiu, niedużo, ale twierdzę, że i tak za dużo. Ocknąłem się, na szczęście, dość szybko, po tym, jak dowiedziałem się, że na weselu córki Urbana świetnie się razem bawili esbecy z podziemnymi wydawcami. Powiedziałem wtedy: koniec, jak wy się tak bawicie, to p... się sami.

[b]Pan miał już wtedy bardzo wielu oddanych czytelników. Start miał pan przecież bajkowy, pańskie książki kupowaliśmy spod lady...[/b]

W „Panoramie” – wychodziło takie pismo – przeliczano czarnorynkową wartość moich książek na butelki koniaku. A wie pan, jaki mój artykuł publicystyczny był najcenniejszy? Zamieszczony w „Literaturze” czterokolumnowy reportaż z pogrzebu Elvisa Presleya, sprzedawany na bazarach za zupełnie nieprawdopodobne pieniądze. Jeśli zaś chodzi o nakłady, to niewiarygodny dzisiaj był pierwszy nakład wydanej w KAW „Perfidii” – 400 tysięcy egzemplarzy!

[b]A książki i tak na ladach nie było.[/b]

To są sprawy, które młodym ludziom trudno wytłumaczyć. W salonie Iskier w Alejach Jerozolimskich pod naporem tłumu czekającego na pierwsze egzemplarze „Asfaltowego saloonu” pękły szyby. Ja natomiast dostałem szału, bo zobaczyłem, że wbrew umowie książka została sklejona, a nie zszyta, i rozpadała się po dotknięciu. Z kolei drugie, KAW-owskie wydanie „Fletu z mandragory”, pięknie ilustrowane, szyte – a jakże, było kompletnie nie do czytania, bo drukarze ukradli farbę i tekst wydrukowali, można by rzec, wodą. To też były te PRL-owskie przyjemności.

[b]Dożyliśmy lepszych czasów, to i przyjemności mamy innego rodzaju.[/b]

Słyszał pan, co krzyczano w Gdańsku? Tego w mediach chyba nie było, a tam tłum szczeniaków wołał: „Chcemy Barabasza”. Wcześniej mnóstwo rzeczy, które dochodziły do mnie spod krzyża, nie robiło na mnie wrażenia, ale to wołanie „Chcemy Barabasza” zwaliło mnie z nóg.

[b]„Lidera” kończy pan w momencie „wyborczej przegranej krwawych Kaczorów”, gdy do władzy powracają „sami swoi”, „wywiedzeni z dawnego matecznika geremkowskiej UD – UW”. Jakie ma pan samopoczucie, odkąd po nieudanym eksperymencie z IV Rzecząpospolitą wróciliśmy do III RP?[/b]

– Z mojego punktu widzenia cała III Rzeczpospolita stoi na głowie od samego początku, od 20 lat. Z tej prostej przyczyny, że zbudowana została przez układ okrągłostołowy, bardzo nieczysty. Tam usiadły do rozmów dwie siły, niby opozycyjne wobec siebie, esbecja i tzw. konstruktywna opozycja, czyli opozycja KOR-owska, to co ja nazywam michnikowszczyzną, Salonem czy udecją. Przez lata 80. te dwie lewicowe frakcje walczyły ze sobą o żłób. I pod koniec dziewiątej dekady zeszłego wieku postanowiły się dogadać. O takich opiniach jak moje mówi się często „oszołomstwo”, „spiskowa teoria dziejów” i opowiada, że prawda o zaraniu III RP leży gdzieś pośrodku. Otóż nie, ktoś ładnie powiedział, że prawda nie leży pośrodku, tylko leży tam, gdzie leży. Więc prawda jest taka, że dogadali się bandyci z bandytami: „My wam oddajemy władzę polityczną, a wy nam cały majątek tego kraju”. I ten system trwa. Proszę pana, Jarosław Kaczyński mówi wiele głupstw, ale czasami zdarza mu się powiedzieć czystą prawdę. I to mu się zdarzyło, gdy powiedział o kondominium rosyjsko-niemieckim. Całkowicie się z tym zdaniem zgadzam. Zresztą, innymi słowy, piszę o tym od 20 lat w swoich publicystycznych książkach, za które jestem przez Salon flekowany.

Oczywiście nie zamykam oczu na pewne elementy ewidentnego wyzwolenia, z których za najważniejszy uważam ten, że mogę to wszystko mówić publicznie.

[b]Tyle że system, i to zarówno polityczny, jak gospodarczy, wprowadzony po upadku PRL bardzo się rozmywa. Pan zresztą celnie zauważył w swojej książce, że w czasie Okrągłego Stołu to władza szła dalej niż opozycja, a reformy ministra Wilczka były daleko bardziej radykalne niż to, co wymyślił i czym się przez lata chwalił Balcerowicz.[/b]

Tak, reformy Wilczka były najbardziej kapitalistyczne spośród tych, które nam zafundowano.

To, co działo się potem, było tylko dławieniem kapitalizmu. I o tym piszę w „Czwórce”. Ale literatura polityczna czy parapolityczna polega nie tylko na stawianiu problemów i ujawnianiu tajemnic, to także gra, zabawa i ja właśnie się bawię. Broń Boże, nie chcę obrazić moich czytelników, ale naprawdę nie piszę z myślą wyłącznie o nich. Piszę, bo mi to sprawia przyjemność. Ogromną.

[ramka][b]Waldemar Łysiak [/b](ur. 1944 w Warszawie)

– pisarz, bibliofil, napoleonista. Z wykształcenia architekt i historyk sztuki. Autor ponad 50 książek, w tym wielu bestsellerów, m.in. „Wysp zaczarowanych” (1974), „Cesarskiego pokera” (1978), „Fleta z mandragory”, „MW” (1984), „Statku” (1994). W latach 1997 –2000 wydał ośmiotomowe, obecnie wznawiane w rozszerzonej wersji, „Malarstwo Białego Człowieka” będące oryginalnym przewodnikiem po sztuce. Z powodzeniem uprawia twórczość polityczną i publicystyczną; w 2005 r. nominowany był do Nagrody im. Józefa Mackiewicza za „Rzeczpospolitą kłamców – Salon”. Jest jednym z nielicznych pisarzy polskich mających wydawcę (Noblis), który poza jego książkami nie wydaje żadnych innych. [/ramka]

[b]Rz: Bohaterowie pańskiego „Lidera” zakładają satyryczne, antykomunistyczne pismo „Giez Patriotyczny”. Załóżmy, że możliwe byłoby powstanie takiego „Nie” a rebours. Zgodziłby się pan je redagować?[/b]

Musiałbym mieć gen zamiłowania do pracy organizacyjnej, a ja jestem go pozbawiony. Może gdyby mnie wyrzucono z Polski i znalazłbym się w sytuacji emigrantów londyńskich czy paryskich, zdecydowałbym się na to, by utrzymać się przy życiu i mieć możliwość dokopania tym, którzy mnie wygnali. Ale tutaj i teraz, kiedy mogę dokładnie robić to, co chcę, czyli zamknąć się w domu, czytać, pisać... Nie, szkoda byłoby mi czasu.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Jakiego papieża potrzebuje Kościół
Plus Minus
Jacek Chwedoruk: Donald Trump chce walczyć z dwoma megatrendami
Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne