W Tenosique padało, kiedy Puma i jego czterech rewolwerowców przemierzali tory, domagając się pieniędzy od migrantów, którzy próbowali pojechać pociągiem na gapę. Był to koniec października, piątek. Wywołane ulewnymi deszczami z ostatnich paru dni powodzie powodowały opóźnienia pociągów i jakichś trzystu nielegalnych podróżnych zgromadziło się na błotnistym gruncie przy torach.
Puma jest z Hondurasu, ma około trzydziestu pięciu lat, za paskiem rewolwer dziewiątkę i kałasznikow na ramieniu. Jego towarzysze, też z Hondurasu, noszą po maczecie i „kozim rogu", jak w Meksyku nazywane są te rosyjskie karabiny. Tenosique, stan Tabasco, mniej więcej trzydzieści kilometrów od granicy z Gwatemalą, w środku puszczy, między Petén i Lacandoną, to teren należący do Pumy. „Pracuje dla Los Zetas", mówią ci, którzy mieli z nim styczność. Żeby wsiąść na pociąg, trzeba mu zapłacić. Kto nie płaci, ten nie jedzie. Kto stawia opór, ten będzie mieć do czynienia z nim, z jego eskortą, ich maczetami i seriami z karabinu.
Większość zapłaciła. Ci, którzy nie mają pieniędzy, oddalili się do wioski prosić o jałmużnę. Puma przez radio kazał maszyniście zwolnić i podszedł dać mu jego dolę, podczas gdy migranci rozkładali się na dachu i balkonikach między wagonami. Na środkowym rozsiedli się czterej polleros – przewodnicy nielegalnych podróżnych, których na to stać – z grupką może dwudziestu klientów. Większość z tych, którzy wdrapali się na żelaznego robala, pochodzi z Hondurasu, acz nie brak też Gwatemalczyków i Salwadorczyków. Natomiast Nikaraguańczyków można policzyć na palcach jednej ręki. Prócz tej dwudziestki ze środkowego wagonu reszta podróżuje na własną rękę, bez pollero.
Nie przestawało padać.
Maszyna ruszyła, zostawiła za sobą Tenosique i zapuściła się w puszczę, czasami tylko urozmaiconą ranczami, na których pasło się bydło. Daleko od ludzkich osad i dróg.